Inflacja nas zabija
RRozmowy na tematy inflacji stają się nużące. Najwyższa od 20 lat drożyzna miała w końcu ustąpić. Jednak tak się nie dzieje. Ekonomiści wieszczyli, że „pewnego dnia”, robiąc zakupy, zaklaszczemy w dłonie z radości. Uśmiech na twarzach Polaków będzie wówczas motywowany poważnym spadkiem cen za dobra i usługi. Próżno szukać radości na twarzach ludzi, którzy przy kasie otrzymują paragony grozy. Większość firm planuje dalsze podwyżki cen swoich towarów i usług. A kto za to płaci? Ktoś, kto chce i musi korzystać ze wspomnianych towarów i usług. Jaki będzie tego skutek? Ano duża część społeczeństwa, która już teraz eliminuje część produktów z koszyka, przestanie kupować niektóre produkty. Lawina eliminowania różnych rzeczy będzie postępowała. Dziś pani Kowalska nie kupi dżemu, jutro nie kupi masła. Przyjdzie taki moment, że nie będzie stać ją nawet na chleb. Jeśli ludzi nie będzie stać na produkty podstawowej potrzeby, to gospodarka stanie. O ile ludzie są w stanie odmówić sobie drobnej przyjemności w postaci dodatkowej czekolady, o tyle, gdy ból zęba przeszywa do cna, człowiek nie może czekać na wizytę. Smutna konstatacja obrazuje wejście w okres, gdy społeczeństwo będzie kalkulowało: jeść, wyjść do kina z dziećmi czy wyrwać bolący ząb? Mimo że opisany scenariusz brzmi jak literacka fikcja, może się okazać, że jego prawdziwość stanie się niezwykle dojmująca w dłuższej perspektywie. Starsze pokolenie, które urodziło się w czasach powojennych, w czasach komuny, wie, jak przetrwać trudny okres. Młodzi ludzie wychowani w latach dwutysięcznych będą mieli problemy z przystosowaniem się do nowych realiów. Dla nich normalne jest kupić bułkę, dżem i masło. Nienormalny jest dzień bez jedzenia, które daje energię i siłę, by móc się uczyć i pracować. Miejmy nadzieje, że w środowisku partii rządzącej są ludzie, którzy znają się na ekonomii i zamiast kłócić się o błahe sprawy, zajmą się pogłębiającym się ubóstwem i niwelowaniem tysiąca podatków, za które płaci konsument.