Pół żartem, pół serio
W swoich piosenkach po mistrzowsku potrafił z niezwykłym humorem mówić o rzeczach poważnych. Na scenie ujmował pogodą ducha, życie u boku Wojciecha Młynarskiego nie było jednak łatwe
Zaliczany jest do grona najwybitniejszych polskich tekściarzy XX wieku, a jego nazwisko wymieniane jest w jednym rządzie z takimi ikonami jak Agnieszka Osiecka, Jeremi Przybora czy Jonasz Kofta. Słowem posługiwał się z prawdziwą wirtuozerią, w jednej piosence potrafiąc zawrzeć zarówno humor jak i ważny przekaz. W sumie pozostawił ich po sobie ponad 2 tysiące, a byłoby ich jeszcze więcej, gdyby w chwilach nasilenia się choroby nie zniszczył tych, których nie uznał za wystarczająco dobre. Nie tylko na jego twórczość okazała się mieć ona zresztą destrukcyjny wpływ – przez lata kładła się cieniem na całym jego życiu.
Skazany na sukces
Podobno wybitny talent przyszłego artysty zaczął dawać o sobie znać jeszcze zanim mały Wojtek nauczył się pisać. Już wówczas miał tworzyć pierwszy rymowanki. Literackie zdolności zdecydował się rozwijać, studiując polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim.
Doceniono je tam na tyle, że przed Młynarskim otworzyła się droga kariery akademickiej. On jednak wybrał scenę, z którą oswajać się zaczął już w trakcie studiów. Jeszcze w 1960 r. w Jan Pietrzak powierzył 19-letniemu wówczas Młynarskiemu stworzenie pierwszego programu kabaretowego w teatrze klubu studenckiego Hybrydy, gdzie talent artysty został szybko doceniony.
Narodziny gwiazdy
Wkrótce zainteresowano się też jego twórczością w Polskim Radiu oraz w telewizji. Po podwójnym zwycięstwie na opolskim festiwalu w 1964 r. kariera Młynarskiego nabrała jeszcze większego rozpędu. „W Polskę idziemy”, „Jesteśmy na wczasach”, „Jeszcze w zielone gramy”, „Prześliczna wiolonczelistka” – to tylko kilka spośród jego licznych przebojów, które w latach 60. zaczęła śpiewać cała Polska, na czele z największymi artystami. To właśnie Młynarski był bowiem często autorem ich największych hitów. Tworzył m.in. dla Kaliny Jędrusik, Ireny Jarockiej czy Anny German. Z twórczości Młynarskiego wyłania się obraz człowieka niezwykle pogodnego, humor zawarty w piosenkach nie zawsze jednak przekładał się na jego życie prywatne.
Druga strona medalu
Gdy choroba afektywna dwubiegunowa, na którą cierpiał przez lata, brała górę, artysta często stawał się trudny w obyciu, co mocno odbiło się na jego relacjach rodzinnych, szczególnie z dziećmi – Agatą, Pauliną i Janem – które przez wiele lat nie układały się najlepiej. Nie ułatwiał ich również fakt, że o problemach zdrowotnych Młynarskiego długo nie mówiło się głośno nawet w domu. Ostatnie lata życia mistrza, kiedy znacznie podupadł na zdrowiu, zwłaszcza po przejściu udaru, mocno zbliżyły jednak rodzinę, a śmierć, która zastała Młynarskiego tuż przed 76. urodzinami, pozwoliła rodzeństwu na nowo zacieśnić więzy. Ostatnią wolą Młynarskiego było bowiem powołanie przez jego dzieci fundacji, która chroniłaby jego artystyczną spuściznę od zapomnienia. Udało się jego marzenie spełnić z nawiązką. AHP