Mateusz Gessler już praz drugi poszukuje młodych kulinarnych talentów w programie „Hell’s Kitchen”. Słynny restaurator zdradził nam, po czym najłatwiej poznać dobrego szefa kuchni, dlaczego w swoim domu stawia na rodzinne gotowanie i czego nie może w nim
– Już po raz drugi jest pan szefem kuchni w programie „Hell’s Kitchen”. W poprzednim sezonie wielokrotnie bywało w kuchni gorąco. Jak pan ocenia tę edycję? – Tym razem też nie brakuje tu emocji, choć są one trochę inne, tak jak i sami uczestnicy. W poprzedniej edycji wielu z nich miało za sobą doświadczenie w innych programach lub byli w jakiś sposób związani z branżą influencerską. Teraz mamy uczestników, którzy nigdy dotąd nie mieli styczności z kamerą, za to są bardziej związani z gastronomią albo po prostu chcieliby się z nią związać. Inne jest też więc moje podejście do uczestników w tym sezonie, myślę, że bardziej merytoryczne. Miałem tu więcej możliwości, by przekazać swoją wiedzę, ponieważ poziom gotowania kucharzy był nieco inny, w pewnych kwestiach mieli już większą świadomość.
– Do wielkiego finału zostało już niewiele czasu. Dostrzegł pan już czarnego konia tej edycji? a podejścia. To praca bardzo złożona, trzeba być zarówno artystą jak i rzemieślnikiem. Dobry szef kuchni potrafi dostrzec piękno i różnorodność świata, umie z tego czerpać, wie, że w gotowaniu tak naprawdę nie ogranicza nic poza naszą wyobraźnią. Takie cechy pozwalają dojść w kuchni do perfekcji. Szukam ludzi, którzy je mają.
– A czego pan w kuchni nie toleruje?
– Podstawą jest dla mnie szacunek – i do produktu, i do drugiego człowieka, zarówno współpracownika, jak i gościa. Przejawia się w różnych aspektach, począwszy od tak przyziemnych rzeczy jak porządek w naszym miejscu pracy, po perfekcję, do której dążymy w gotowaniu. Brak szacunku jest dla mnie nie do zaakceptowania. Nie toleruję też kłamstwa. W kuchni nie ma miejsca na oszukiwanie siebie czy innych.
– W kuchni „Hell’s Kitchen” rządzi pan niepodzielnie. Jak wygląda to w pana domu przed świętami? Zaprasza pan do wspólnego gotowania?
– Święta spędzam zawsze w najlepszym gronie, bo śniadanie wielkanocne spędzam z żoną i synem, później zaś spotykamy się z resztą rodziny i ze znajomymi. Potrawy przygotowuję razem z bliskimi. Praca w kuchni to nie „one man show”, porównałbym to raczej do sprawnej armii, gdzie każdy ma przydzielone konkretne zadania. To, że ja stoję za jakąś konkretną wizją, nie znaczy, że nie korzystam chętnie z pomocy innych. Poza tym uważam, że w życiu konieczna jest równowaga, dlatego wszystkim staram się zawsze dzielić – zarówno obowiązkami jak i przyjemnościami.
– Dużą część życia spędził pan we Francji. Jak tam wygląda Wielkanoc?
– W Polsce, gdzie większość społeczeństwa wyznaje katolicyzm, święta mają na pewno bardziej duchowy wymiar niż we Francji. Tam mają bardziej świecki charakter. Ja akurat pochodzę z rodziny wierzącej i sam również jestem wierzący. W moim domu Wielkanoc obchodziło się jednak bardziej jak celebrację niż przeżycie duchowe. Gdy byłem dzieckiem, kojarzyły mi się przede wszystkim ze słodkościami - głównie czekoladą – których tradycyjnie szukało się wtedy w ogródku. Potem święta stały się dla mnie przede wszystkim czasem, który spędza się wspólnie przy stole, dzieląc się tym, co mamy najlepszego. Akurat w moim regionie króluje drób, jagnięcina, baranina, foie gras, takie specjały pojawiały się więc też na naszym wielkanocnym stole we Francji. Takich tradycji jak chodzenie ze święconką do kościoła nauczyłem się dopiero w Polsce, na stole pojawia się również to, co dostępne jest tu, na miejscu. Jest więc żurek czy sałatka jarzynowa. Zawsze z niecierpliwością czekam też na faszerowane jajka przygotowywane przez żonę, które bardzo przypominają mi te, które kiedyś robiła mi mama. Bez względu jednak na różnice, które można zobaczyć na francuskim i polskim stole wielkanocnym, najważniejsza rzecz pozostaje niezmienna – chodzi o czas z bliskimi, kiedy możemy dzielić się radością i miłością.
– Czego życzy pan naszym Czytelnikom na nadchodzącą Wielkanoc?
– Przede wszystkim życzę spokoju ducha i pięknego czasu spędzonego z najbliższymi. Życzę też wszystkim uśmiechu od ucha do ucha i oczywiście zdrowia. To najważniejsze. Reszta jest tak naprawdę nieistotna.
Rozmawiała Aleksandra
Pawłowska