Marcin Gortat o tej porze roku zwykle był mocno zapracowany, ale po zakończeniu kariery w NBA w końcu odetchnął Wreszcie mam normalną Wielkanoc
Wlutym obchodził 39. uro- dziny, od 2019 roku nie występuje już w zawodowej lidze koszykówki NBA po 12-letniej przygodzie z amerykańskim basketem. Marcin Gortat ma więcej czasu na życie prywatne i swoje pasje, ale udziela się wciąż w ulubionej dyscyplinie. Spotkaliśmy go przy okazji Polskiej Nocy w stolicy USA, kiedy klub Washington Wizards, z którym współpracuje, gościł San Antonio Spurs z Jeremym Sochanem w składzie.
„Super Express”: – Jakie są twoje wymarzone święta? Marcin Gortat: – Odkąd nie gram w NBA, święta zaczynają nabierać dla mnie nowego znaczenia. Moja żona bardzo o to dba. A kiedy byłem singlem grającym w NBA, każdy dzień, świąteczny czy nie, wyglądał praktycznie tak samo: trening, mecz, regeneracja. Jeśli z okazji świąt jadłem specjalne potrawy, było fajnie, ale jeśli tak się nie zdarzyło, to też nie miałem z tym problemu. To właśnie była ta ujemna rzecz w NBA.
– Komu było łatwiej wejść do NBA: tobie czy Jeremy’emu Sochanowi?
– Ne pewno jemu, bo trafił tu z uczelnianej koszykówki, więc przejście przebiegło bardzo płynnie. Dostał się do bardzo dobrej organizacji, jaką jest San Antonio Spurs. Ja trafiłem do NBA z Bundesligi, gdzie tak naprawdę poza dwoma zawodnikami z USA nie było nic amerykańskiego. Przyszedłem do Orlando Magic, drużyny z bardzo wymagającym trenerem. Przebijałem się i w efekcie wywalczyłem swoje.
– Wiążesz przyszłość z Wizards?
– Jestem w kontakcie z menedżerem zespołu. Myślę, że decyzję podejmiemy w najbliższych miesiącach.
Drużyna wymaga zmian, musimy przeanalizować wiele rzeczy. Jeśli, mając w drużynie dobrych zawodników, nie jesteśmy w stanie awansować do play-off, to coś jest nie tak. Gracze często są kontuzjowani. Liga się zmienia, jest coraz bardziej miękka. Zawodnicy są bardziej atletyczni, ale nie już ma osiłków i gigantów, po 220–230 cm. Jeśli nie jesteś w stanie biegać szybko, będzie ci ciężko w tej lidze. Trzeba być koszykarzem bardziej uniwersalnym, rzucającym dobrze za trzy punkty. Rzuty z dystansu są teraz w cenie, a mniej jest efektownych akcji i wejść pod kosz. Gra na tym bardzo traci.
– W pracy trenerskiej jesteś łagodny czy ostry?
– Pojawiając się gościnnie jako trener mniej więcej co dwa miesiące, mam pewne ograniczenia w budowaniu pełnej relacji z zawodnikami. Nie jestem w takiej pozycji,
Wszystkie mecze portugalskich kadr kobiecych i juniorskich pokazywane są w powszechnie dostępnej związkowej telewizji, a styl ich gry porywa. Dwunastolatkowie potrafią zrobić z piłką więcej niż nasi reprezentanci od – nomen omen – Portugalczyka Santosa.
Czeski trener Silhavy miał cztery lata na przygotowanie zespołu do meczu
Marcin Gortat (39 l.) spędzi święta wielkanocne z żoną Żanetą Stanisławską (39 l.) by krzyczeć na graczy. Szukam optymalnego porozumienia z chłopakami, z którymi znam się lepiej i którzy rozumieją mój tok myślenia. – Tęsknisz jeszcze za parkietem?
– Tak, energia, jaką mam przed meczem, wystarczyłaby mi, by znów zagrać. Ale doskonale sobie zdaję sprawę, że jeślibym zagrał dzisiaj kwadrans, to nie wstałbym z łóżka przez cały dzień. I za tym bólem nie tęsknię.
z Polską, nasz Santos - cztery dni. Widać to było na stadionie w Pradze. Przegrać można brzydko jak my lub pięknie jak czescy 19-latkowie z Portugalią. Niby 0:3 a mecz z obu stron piękny.
Prawie wszyscy czescy i portugalscy juniorzy grają w rodzimych klubach, a u nas wyjeżdża kto żyw i szybko jak się da, bo menedżerowie wmawiają rodzicom, że ich synuś będzie nowym Robertem Lewandowskim. W zdecydowanej większości przypadków nie będzie.
Zmiana warty w Polskim Komitecie Olimpijskim. Prezes Andrzej Kraśnicki
– Jak oceniasz postępy Sochana?
– On ma przecież dopiero 19 lat. Ja w jego wieku tak naprawdę dopiero zaczynałem grać w koszykówkę. Zmienił technikę wykonywania rzutów osobistych, przechodząc na jedną rękę. Statystyka pokazuje, że to działa. Ma jeszcze bardzo długą drogę przed sobą. Na ocenianie go przyjdzie czas, niemniej Jeremy ma olbrzymi potencjał.
kończy piękną misję. To wybitna postać polskiego sportu, zasługuje na ogromny szacunek. Godnie kontynuował dzieło wielkich poprzedników: hrabiów Lubomirskich, generała Glabisza, prezydenta Kwaśniewskiego, trenera Paszczyka, wizjonera Nurowskiego. Także Ireny Szewińskiej, pierwszej damy polskiego sportu na zawsze. Zastąpi go zapewne Radosław Piesiewicz, bardzo skuteczny Prezes PZKosz.
Zastaje wysoko zawieszoną poprzeczkę. Oby podniósł ją jeszcze wyżej, a nie strącił jak to się zdarza na lekkoatletycznych stadionach.