Ć. Czas gra na jej korzyść
– W zasadzie nie. To też kłopot, z którym my – wschodnia flanka NATO – się zmagamy: trudno nam przekonać naszych sojuszników, że należy odczytywać te znaki i sygnały poważnie, a nie tylko składać je na karb wewnątrzrosyjskich uwarunkowań politycznych. Choć te deklaracje Kremla są pewnym spoiwem społecznym. Były oczekiwania, że wojna szybko wywoła niezadowolenie wśród Rosjan, ale tak się nie stało. Dziś, niemal dwa lata po wybuchu wojny, nadal nie widać śladu buntu społecznego. I nie mówię tu nawet o rzeczach spektakularnych, bo wiemy, jak bardzo represyjnym państwem stała się Rosja, ale widać, że ta wojownicza ideologia stała się czymś, co zastępuje Rosjanom wszystko inne. To bardzo niebezpieczne, ponieważ pogrąża Rosję w coraz większym i coraz bardziej agresywnym szowinizmie. A taki szowinista gotowy jest na kroki, które z naszego punktu widzenia wydają się kompletnie nieracjonalne. Takim krokiem byłby np. atak na któreś z państw NATO. To, oczywiście, czarny scenariusz, ale wykluczyć go nie możemy.
– Tym bardziej, że pojawiają się analizy, które mówią, iż wojna to ostatnia rzecz, nadająca rządom Putina jakąś treść. Kiedy się skończy, skończy się putinizm. Stąd presja na Putina, by wojną kontynuował.
– To jest w ogóle szerszy problem. W Rosji wypuszczono demony, które sprawiają, że póki nie pojawi się jakiekolwiek zwycięstwo ze strony Federacji Rosyjskiej, ta wojna będzie musiała trwać. Elita będzie musiała ją prowadzić, ponieważ brak zwycięstwa uruchomi bardzo niekorzystne z jej punktu widzenia procesy polityczne. Mogą się pojawić niewygodne pytania. Mogą się pojawić tendencje odśrodkowe. A to będzie zagrażać władzy tej elity.
– Od jakiegoś czasu wojna w Ukrainie porównywana jest do klinczu na froncie zachodnim I wojny światowej. Podkreśla się, że o jej rezultacie coraz bardziej będzie przesądzać nie siła na froncie – bo jego przełamać się nie da – ale siła zaplecza, która pozwoli utrzymać linię frontu. Wspomnieliśmy już o problemach Ukrainy. Jak wygląda to z perspektywy Rosji?
– Z naszej perspektywy Rosjanie pod wieloma względami radzą sobie aż za dobrze. Nie nastąpiła izolacja Rosji – ma kontakty z Chinami, Indiami, całym tzw. Globalnym Południem, które podjudza przeciwko światowi euroatlantyckiemu, co widać choćby w głosowaniach w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ. Bez tej izolacji trudno liczyć, że rosyjska gospodarka upadnie. Oczywiście, będzie się zmagać z trudnościami, a nie są to trudności, które sprawią, że Rosjanie wycofają się ze swojej agresywnej polityki. Jednocześnie pozyskują brakujące im uzbrojenie z Iranu czy Korei Północnej. Mają także dostęp do technologii, do których teoretycznie ze względu na sankcje dostępu mieć nie powinni. Do tego dochodzą jeszcze zdolności własnego przemysłu zbrojeniowego, które może nie pozwalają na produkcję bardzo zaawansowanej broni, ale to nadal jest broń, która zabija i dzięki której można uzupełniać straty. Rosjanie zwiększają budżet militarny do 6 proc. PKB, zwiększają zdolności przemysłu zbrojeniowego.
– Szykują się na długą wojnę?
– Zapowiedzi ministra obrony Siergieja Szojgu wskazują, że Rosja sposobi się do wojny, która potrwa co najmniej do 2025 r. Być może to jest ten czas, który Rosjanie uważają, że jest potrzebny, by rozstrzygnęły się kwestie polityczne – wybory amerykańskie odbyły się po myśli Rosji, a jednocześnie w Europie zupełnie już zniknął entuzjazm do pomocy Ukrainie i tak osłabiony kraj będzie bardzo łatwo połknąć. Niestety, wojna na wyniszczenie będzie szybciej oddziaływała na państwo ukraińskie, niż państwo rosyjskie.
– W Ukrainie wszyscy liczą się z życiem żołnierzy – i ze względu na to, że to państwo demokratyczne i mniej ludne niż przeciwnik, więc ostrożnie musi szafować siłami. Rosja takich dylematów nie ma. Setki tysiące poległych Rosjan to poświęcenie, na który Władimir Putin w imię osiągnięcia swoich celów politycznych jest gotów.
– Zdecydowanie tak. Poza wszystkim jestem też bardzo ciekawa, czy po marcowych „wyborach” w Rosji, gdzie zapewne znów zostanie wybrany Władimir Putin, nie nastąpi jakaś kolejna fala mobilizacji. Wcale by mnie to nie zdziwiło, ponieważ dekret o „częściowej” mobilizacji z września ubiegłego roku nigdy nie został odwołany. Spodziewać się zatem należy, że Rosja gotowa jest prowadzić wojnę przez lata.
– Te „wybory” także będą ciekawym momentem. Wydaje się, że będą formalnością, ale przykład choćby Białorusi z 2020 r. pokazuje, że udawanie procesu demokratycznego to bardzo niebezpieczny moment dla reżimów autorytarnych. Ludzie mogą potraktować je poważnie i zacząć formułować polityczne oczekiwania. To z kolei może prowadzić do destabilizacji politycznej, a nawet zagrozić władzy Putina. Myśli pani, że na Kremlu boją się o „wybory” prezydenckie?
– Myślę, że jest to scenariusz brany pod uwagę i dlatego tak bardzo dokręcona jest śruba represji, a Rosja staje się coraz bardziej państwem policyjnym. Kto jak kto, ale Władimir Putin doskonale rozumie, że każde wybory potencjalnie mogą obudzić procesy destrukcyjne dla niego. Jeśli przywołujemy Białoruś i problemy, jakie z utrzymaniem władzy od 2020 r. ma Alaksandr Łukaszenka, to należy zaznaczyć, że w Rosji tendencji odśrodkowych, potencjalnych wrogów, którzy mogliby chcieć skoczyć Putinowi do gardła jest znacznie więcej niż w zaprzyjaźnionym reżimie Łukaszenki. Nie da się też wykluczyć pewnych oddolnych procesów społecznych. Niedawna próba antyżydowskiego pogromu w Machaczkale w Dagestanie pokazała, jak niewiele trzeba, by teoretycznie potężny aparat represji stracił kontrolę na sytuacją. Zapewne w elicie władzy zdają sobie sprawę, że ewentualnym kryzysem o dużej skali nie będą w stanie zarządzać. Dlatego przed marcem wszystkie ręce na pokład. się właśnie kończy. In vitro to normalna procedura medyczna, która powinna być dostępna w publicznym systemie ochrony zdrowia. Bez upokorzeń. Normalność polega na tym, że kiedy idziemy z problem zdrowotnym do lekarza, to dostajemy odpowiednie leczenie, a nie pogadankę religijną. W Polsce nie płaci się w szpitalu za leczenie nowotworu czy złamanej nogi – i dokładnie to samo powinno dotyczyć niepłodności.
Obniżenie cen mieszkań, ucywilizowanie rynku pracy, naprawienie systemu ochrony zdrowia i transportu publicznego – w tej kadencji będzie wiele do zrobienia. Jakość życia w Polsce odstaje od krajów Zachodu nie tylko dlatego, że jesteśmy ciągle mniej zamożni. Wiele szans na łatwiejsze życie odbieramy sobie sami. Polska polityka ciągle jest przeżarta przez kult egoizmu, religijny fundamentalizm, pogardę dla dobra wspólnego. Żeby życie nad Wisłą stało się bardziej znośne, to musi się zmienić. Dobrze, że nową kadencję zaczynamy od oczywistego zwycięstwa rozsądku i empatii. Oby nie jednorazowego.