W Polsce jest zapotrzebowanie na agresję
„Super Express”: – Czekamy na oficjalne wyniki wyborów prezydenckich. Zakończą one najdłuższą kampanię w historii Polski. Kampanię także bardzo brutalną. Czemu wywleczono tak wiele brudów? Dr Piotr Łuczuk: – Kampania była brutalna z kilku powodów. Przede wszystkim obie strony, sztaby dwóch głównych kandydatów, postawiły na ostrą polaryzację – bo ten podział na PO i PIS dla obu stron ma duże znaczenie. Również przed pierwszą turą, gdy kampania była dość monotonna, a wybierać mogliśmy spośród dwóch kandydatów, sztaby Rafała Trzaskowskiego i Andrzeja Dudy atakowały się bezpośrednio, wiedząc, że polaryzacja służy obu stronom.
– No tak, ale w drugiej turze spotkali się już Rafał Trzaskowski z Andrzejem Dudą. Więc podział wyborców na dwie części stał się faktem. Logicznym przed drugą turą byłoby raczej łagodzenie przekazu, próba zabiegania o wyborców niezdecydowanych. Tymczasem kampania była o wiele bardziej brudna niż przed pierwszą turą…
– Wynika to z tego, że po pierwszej turze obydwa sztaby wyborcze stanęły przed jasnym wyborem – czy zagrać na utwierdzanie twardych elektoratów, czyli mobilizacji tych wyborców, którzy głosowali już w pierwszej turze, czy zawalczyć o elektoraty tych kandydatów, którzy odpadli i – co bardzo istotne – o wyborców, którzy w pierwszej turze do głosowania nie poszli.
– No właśnie. Pięć lat temu to właśnie ci wyborcy, którzy nie głosowali w pierwszej turze, przesądzili o wygranej pre- zydenta Andrzeja Dudy…
– I pozyskanie wyborców niezdecydowanych przy jednoczesnym utrzymaniu mobilizacji własnych wyborców dałoby pewność wygranej. Problem w tym, że pogodzenie tego jest bardzo trudne. Więc kandydaci oczywiście zabiegali o głosy niezdecydowanych, ale zdecydowanie bardziej musieli starać się o utrzymanie własnych wyborców. Pełnej mobilizacji. Proszę zwrócić uwagę, że bardzo trudno jest pogodzić konserwatyzm wyborców Władysława Kosiniaka-kamysza i Krzysztofa Bosaka z programem Szymona Hołowni, nie mówiąc o Robercie Biedroniu. Dlatego celem numer jeden było utrzymanie mobilizacji swoich. A skoro tak, nastąpiło zaostrzenie przekazu, próba uderzenia w konkurenta na siłę, nie zawsze czysto. – Z jednej strony była próba uczynienia z Dudy obrońcy pedofilów. Z drugiej strony po wypadku autobusu w stolicy mieliśmy oskarżenia pod adresem Rafała Trzaskowskiego o to, że w mieście niemieckimi autobusami narkomani wożą pasażerów. Pomijając merytorykę tych oskarżeń – czy takie rzeczy zaszkodziły, czy nie kandydatom?
– Oskarżenia wobec Andrzeja Dudy dotyczące słynnego ułaskawienia były przekroczeniem wszelkich granic, natomiast bez wątpienia był to poważny cios wymierzony w Andrzeja Dudę i jego sztab. Cios w zasadzie trudny do obrony. O temacie mówił praktycznie cały kraj i odnosiły się do niej w zasadzie wszystkie media. Tymczasem sprostowania i tłumaczenia mia
ły już znacznie bardziej ograniczony zasięg. Tak działa propaganda. Fake newsy rozchodzą się lotem błyskawicy. Trudno jest później to wszystko odkręcić. Zawsze pozostają jakieś niedomówienia…
– A ataki na Rafała Trzaskowskiego o działania podwykonawcy, z którym to została podpisana umowa, zanim Trzaskowski został prezydentem stolicy? – Oczywiście Trzaskowski personalnie nie odpowiada za wypadek ani też za to, że spadł w stolicy duży deszcz, ale nie dziwi fakt, że po ulewie spadła na niego lawina krytyki. W tej sprawie popełnił od strony wizerunkowej także wielki błąd. Błąd, na który nie może sobie pozwolić żaden kandydat na prezydenta. – Jaki?
– W chwili, gdy doszło do sytuacji kryzysowej w stolicy, Trzaskowskiego nie było w mieście, prowadził kampanię wyborczą. Gdy ulice miasta znalazły się pod wodą, prezydent był na spotkaniu wyborczym. Nie przerwał go, nie wrócił do stolicy. Poszedł przekaz, że miasto tonie, a prezydenta po prostu nie ma. Taka absencja jest niedopuszczalna – to test dla polityka w sytuacji realnego zagrożenia i sygnał dla mieszkańców miasta: „Jestem z wami”. Tu go zabrakło. Gdyby kampania toczyła się w USA, a nie w Polsce, właśnie taki akcent mógłby przechylić szalę i przesądzić o ostatecznej porażce kandydata.
– Tak czy inaczej, kampania ta była brutalna i bardzo brudna. Czy w przyszłości będzie inaczej, czy też musimy się już do tak brutalnych kampanii przyzwyczaić? – Nie bez powodu najlepiej sprzedaje się sensacja, a w sieci „klikają” się najbardziej szokujące newsy. Niestety, jest zapotrzebowanie na tego typu treści. Nic więc dziwnego, że i sztaby polityczne, aby dotrzeć do wyborców, czasem muszą „pojechać po bandzie”. A w ostatniej kampanii nawet poza tę bandę wyjechały, kolejne granice zostały przesunięte. Niestety, dopóki to zapotrzebowanie będzie, brutalizacja będzie postępować.
Nie bez powodu najlepiej sprzedaje się sensacja, a w sieci „klikają” się najbardziej szokujące newsy. Nic więc dziwnego, że i sztaby polityczne czasem muszą „pojechać po bandzie”. A w ostatniej kampanii nawet poza tę bandę wyjechały, kolejne granice zostały przesunięte