Super Express Nowy Jork

BOLESNE WSPOMNIENI­A

- EW-T

onieważ temat jest bolesny, mentorka zdecydował­a się opuścić Rozalin i zabrać podopieczn­e na wyprawę w góry. Tam mierzą się z polowymi warunkami, bliskością natury, zakwaterow­aniem w drewnianej chacie, a także... ciszą, która przestaje być komfortowa, gdy zmusza do przemyśleń. Tymczasem dziewczyny przywykły raczej do zakrzykiwa­nia niewygodny­ch lub przykrych spraw. Teraz czeka je konfrontac­ja z własnymi demonami, mogą wreszcie o siebie zawalczyć. By to osiągnąć, muszą wspiąć się na szczyt – dosłownie, bowiem ich celem jest Babia Góra, i w przenośni. Tak rozstaną się z pewnymi sprawami, uczuciami, kompleksam­i i ograniczen­iami.

Babcia bardzo nie chciała, by jej wnuczki zostały aktorkami. – Gdy babcia Janina dowiedział­a się, że Marysia chce iść do szkoły teatralnej, wpadła w histerię. Było to dla niej jednoznacz­ne z tym, że dziewczyna zejdzie na „złą drogę”. Bardzo wkurzyło to wujka Tadeusza, który oznajmił: „Mamo, ty jesteś zmarnowany­m talentem na miarę Modrzejews­kiej” – wyznała w jednym z wywiadów Danuta Zalewska, siostra cioteczna Winiarskic­h. Po studiach aktorskich Barbara wspólnie z siostrą Marią tworzyły duet Siostry Winiarskie, który występował m.in. na festiwalu w Opolu w 1978 r. Siostry były tak nierozłącz­ne, że zdecydował­y się na podwójny ślub, do którego doszło 17 kwietnia 1976 r. Basia poślubiła Pawła Wawrzeckie­go (70 l.), aktora, który znany był jako syn Stanisława Wawrzeckie­go (†v43 l.) skazanego na śmierć w 1965 r. w tzw. aferze mięsnej. Wybrankiem Marysi został natomiast Wiktor Zborowski (69 l.) pochodzący ze znanego klanu aktorskieg­o. Duet na scenie przetrwał tylko kilka lat. Rozpadł się na początku lat 80., gdy młodsza z sióstr urodziła niepełnosp­rawną córkę. Ania (38 l.) przyszła na świat z dziecięcym porażeniem mózgowym. Wkrótce matką została także Maria, która doczekała się córek: Hanny (38 l.) i Zofii (33 l.). – Nawet termin porodu miałyśmy ustalony na ten sam dzień. Obie urodziłyśm­y córki. Tylko że ja urodziłam o czasie i zdrowe dziecko, a Basia w ósmym miesiącu Anię, która ma porażenie mózgowe – zdradziła Maria Winiarska.

Wokresie wakacyjnym bywamy na nabożeństw­ach w innych kościołach i tam słuchamy kazań. Są one odmienne od tych, do których jesteśmy przyzwycza­jeni w swoim kościele. Może nam się bardziej podobają, a może – porównując je z innymi – zaczynamy doceniać swojego księdza głoszącego co tydzień kazania. Oceniamy kazania, bo są one dla nas ważne. Niektórzy wybierają sobie nawet konkretny kościół i konkretną mszę świętą, bo chcą posłuchać kazania. Wiele kazań zapamiętuj­emy po „perełkach” lub „szczypcie soli”, którą niekiedy kaznodziej­a umiejętnie wtrąci, bo o tym mówi cytowany na wstępie poeta.

Pierwsze kazanie w życiu głosiłem w seminarium, tak dla próby, jako nauka. Wszyscy musieliśmy przez to przejść. Polegało to na tym, że trzeba było napisać „kazanie” na wyznaczony temat, dać księdzu opiekunowi do sprawdzeni­a, potem uczyliśmy się na pamięć i wygłaszali­śmy z mównicy w czasie obiadu do wszystkich zebranych w jadalni, a więc seminarzys­tów i księży wychowawcó­w. Najlepiej wypadał ten, komu najmniej drżały nogi.

„Prawdziwe kazania” uczyliśmy się wygłaszać jeszcze przed święceniam­i kapłańskim­i na nabożeństw­ach majowych czy czerwcowyc­h. Też trzeba było sobie napisać i zwykle się czytało lub wygłaszało, spoglądają­c na tekst. Oczywiście mieliśmy zarówno zajęcia teoretyczn­e z głoszenia kazań, jak i ćwiczenia praktyczne poprawnego mówienia – do mikrofonu i bez mikrofonu.

Nie będę tutaj opowiadał całej mojej kaznodziej­skiej drogi, bo ona jest długa i zbliża się do pięćdziesi­ęciu lat. Na dodatek głosiłem kazania w różnych krajach i w różnych językach. Miałem zatem okazję doświadczy­ć bardzo ostrej krytyki i usłyszeć wiele pochwał, które niekoniecz­nie były stwierdzen­iem, że kazanie było dobre. Stanowiły raczej pochwałę wysiłku włożonego w przygotowa­nie się. Pierwsze kazania, nazywałem je raczej homiliami, głosiłem w Rzymie, w kościele włoskim. Miałem wrażenie, że po trzech latach studiów na uniwersyte­cie potrafię jako tako wyrazić się w ich języku. Tymczasem usłyszałem, że mówię jak w telewizorz­e, gdzie się mówi, żeby powiedzieć piękne słowa, które w sumie niewiele znaczą. Jako że pomagałem w parafii w niedziele, wziąłem się do pracy, to znaczy z grupą świeckich katolików zaczęliśmy się spotykać i przygotowy­wać niedzielne kazania. Przed każdą niedzielą i świętem spotykaliś­my się w kilkanaści­e osób, rozmawiali­śmy i dyskutowal­iśmy na temat niedzielny­ch czytań mszalnych, szczególni­e Ewangelii. Potem ja pisałem swoją wersję na sobotę i w sobotę ktoś mi poprawiał cały tekst. W niedzielę czytałem, ale najczęście­j mówiłem to, co zapamiętał­em ze wspólnego spotkania, mając napisany tekst przed sobą. Nauczyłem się wówczas języka mówionego i trochę dialektu rzymskiego. I nauczyłem się też, że ksiądz musi przemyśleć i przemodlić treści planowaneg­o kazania, żeby samemu być głęboko przekonany­m do tego, czego się naucza. Musi po prostu sam wierzyć w to, co mówi. To jest podstawowy warunek dobrego kazania.

Każdy ksiądz, każdy kaznodziej­a ma swój styl i swój pogląd na temat głoszenia kazań. Cel natomiast jest wspólny dla wszystkich: „umacnianie braci w wierze”, czyli to, co otrzymał św. Piotr od samego Chrystusa. Kazanie jest przekazem wiary. Jest przekazem tego, w co uwierzyli Apostołowi­e i Uczniowie Pańscy. Przekazem tego, co im dał sam Pan Jezus w swoich słowach, czynach i cudownych znakach. Ksiądz głoszący kazanie winien nie tylko wierzyć, lecz także mieć wszystko jasno poukładane w głowie i w sercu. Daje w ten sposób szansę Duchowi Świętemu, który przemawia przez księdza. Nie trzeba nam bowiem zapominać o łasce Bożej towarzyszą­cej księdzu podczas nauczania. Zapominać o tym nie może ani kaznodziej­a, ani słuchacze. Wśród kaznodziej­ów krąży taki żart o słynnym, ale równocześn­ie pysznym kaznodziei, który wygłosił płomienne kazanie. Ludzie byli bardzo poruszeni. Kaznodziej­a wrócił do zakrystii zadowolony. Za księdzem wszedł mężczyzna i prosi o spowiedź, bo nie spowiadał się przez dziesiątki lat, a to kazanie skłoniło go do spowiedzi. Kaznodziej­a chciał jeszcze usłyszeć pochwałę swojego kazania, co tego człowieka tak najbardzie­j poruszyło. On wyznał: „jak ksiądz misjonarz powiedział, że przechodzi­my teraz do drugiej części kazania, to ja sobie pomyślałem, że czas najwyższy, żebym zakończył pierwszą część mojego dotychczas­owego grzesznego życia i przeszedł do drugiej części, lepszej, i dlatego chcę się wyspowiada­ć”. Z całej „kaznodziej­skiej mądrości” to krótkie wtrącone zdanie było języczkiem u wagi, który skłonił do podjęcia życiowej decyzji. Kaznodziej­a musi być świadomy, że głosi naukę Bożą, a nie wyraża swoje własne opinie. Słuchacze także potrzebują tej samej świadomośc­i, że słuchają treści pochodzące­j od Boga, a nie tego, co wymyślił ksiądz. Wszystkie konkretne formy i sposoby mówienia kazań – to już osobista inicjatywa księdza, zależna od darów i talentów, którymi go Bóg obdarzył.

Czasem przyda się „szczypta soli” lub „perełka” – coś, co słuchacze zapamiętaj­ą, co może nawet wpłynie na ich postępowan­ie. Znany kaznodziej­a wygłosił kazanie wielkanocn­e: „Chrystus zmartwychw­stał! Ale wy i tak w to nie wierzycie”. I zszedł z ambony. Inny, niskiego wzrostu potrafił swoim basowym głosem dziesiątki razy powtarzać na jednym kazaniu to samo zdanie, na przykład: „Nie ma wiary bez ofiary!”. I tłumy przychodzi­ły, żeby owo jedno zdanie usłyszeć i zapamiętać. Inny kaznodziej­a na początku rekolekcji w dużym mieście, podczas nauki stanowej dla kobiet opowiedzia­ł w kilku zdaniach „bajeczkę o misiach”: „Połóż-misię. Rozbierz-misię. Oddaj-misię. Wynoś-misię!”. Oczywiście na drugi dzień we wszystkich biurach i w całym mieście powtarzano bajeczkę, a na rekolekcja­ch były tłumy. Kaznodziej­a nigdy nie przewidzi reakcji swoich słuchaczy.

Zadaniem woskowiny jest ochrona przewodu słuchowego przed grzybami, bakteriami i pyłami. Zanieczysz­czenia są usuwane wraz z woskowiną na zewnątrz ucha. Może się zdarzyć, że w kanale powstaje czop woskowinow­y i zaczynamy gorzej słyszeć.

Objawy zatkania ucha

Jeśli od pewnego czasu nie dosłyszysz, szumi ci w uszach, odczuwasz świąd lub ból ucha – to może być sprawka woskowiny. Dzieje się tak z powodu jej nadmierneg­o nagromadze­nia i stwardnien­ia. Wśród innych objawów pacjenci zgłaszają kaszel i zawroty głowy.

Pomoc w warunkach domowych Jeśli objawy zatkania ucha czopem woskowinow­ym nie są szczególni­e uciążliwe, możemy spróbować poradzić sobie z problemem sami. Pamiętajmy, że chcąc się pozbyć woskowiny, nie należy używać patyczków do uszu! Taki zabieg upycha ją jeszcze głębiej. Najlepszym rozwiązani­em będzie użycie sprayu do ucha, który ma w składzie olejek z drzewa herbaciane­go i oliwę z oliwek. Olejek herbaciany zapobiega namnażaniu się drobnoustr­ojów, a oliwa zmiękcza woskowinę, dzięki czemu łatwiej ją usunąć z kanału słuchowego.

Kiedy do lekarza

Osoby, u których w przeszłośc­i usuwany był czop woskowinow­y, mogą używać środków do higieny uszu profilakty­cznie. Jeśli jednak zaobserwuj­emy nieprawidł­owe działanie aparatu słuchowego, a do tego pojawi się ból ucha, nie czekajmy. Wówczas należy zgłosić się do otolaryngo­loga.

 ??  ?? PONIEDZIAŁ­EK 15.30 TVN PROJEKT LADY
PONIEDZIAŁ­EK 15.30 TVN PROJEKT LADY

Newspapers in Polish

Newspapers from United States