Szczepionka pomoże, ale nieprędko
CCzy to początek końca pandemii koronawirusa? Jeśli brać za dobrą monetę sobotnią konferencję Mateusza Morawieckiego, już w styczniu powinniśmy zacząć wychodzić z epidemicznej zapaści. 18 stycznia, przekonuje premier, powinniśmy mieć pierwsze szczepionki na COVID-19 i, jeśli przetrwamy do tego czasu, będzie z górki. Problem polega na tym, że nie będzie.
Co cieszy, to fakt, że po raz pierwszy od wybuchu pandemii rząd ma klarowną strategię walki z nią. Czekamy na szczepionkę, wszczepimy kogo się da i koronawirus zniknie tak nagle, jak się pojawił. Oparcie jednak wszystkich nadziei na szczepionce może być zwodnicze i dla rządu, i dla społeczeństwa. Oczywiście, kiedy 9 listopada firmy Pfizer i Biontech ogłosiły, że jako pierwsze mają szczepionkę, wszystkim ulżyło. Nie dość, że udało się stworzyć w rekordowo krótkim czasie szczepionkę na nieznaną wcześniej chorobę, to pierwsze dane mówią o ogromnej jej skuteczności 90 proc. I tu zaczynają się schody, bo eksperci wskazują na liczne przeszkody w szybkim zwalczaniu pandemii szczepionką. Jakie mają wątpliwości? Nikt tak naprawdę nie wie, jak dokładnie działa szczepionka na koronawirusa. Czy zwalcza go całkowicie w organizmie, czy „tylko” powstrzymuje rozwój choroby? Odpowiedź na to pytanie jest kluczowa, bo dzięki niej dowiemy się, czy zaszczepiony dalej jest nosicielem, który może zakażać, samemu pozostając bezpiecznym, czy faktycznie szczepionka przerywa łańcuch zakażeń. To ważne, ponieważ w pierwszych miesiącach dystrybucji szczepionki zaszczepiona będzie tylko niewielka grupa społeczeństwa i jeśli okaże się, że wraz ze szczepionką koronawirus nie znika, pandemia nie zacznie się zwijać.
Nie wiemy też, jak długo szczepionka będzie zaszczepionego chronić. Producenci przekonują, że przynajmniej przez rok. Wziąwszy pod uwagę, jak wiele osób trzeba jak najszybciej zaszczepić i pamiętając, że szczepionka firm Pfizer i Biontech wymaga dwóch dawek, to nawet przy ogromnej podaży szczepionki przygotowanie i przeprowadzenie największej w dziejach operacji wakcynacyjnej będzie ogromnym wyzwaniem organizacyjnym dla państwa. Czy nasz rząd, który wielokrotnie w czasie pandemii udowodnił swoją niezborność, będzie w stanie podołać temu zadaniu? Można mieć wątpliwości.
Tym bardziej że zanim zacznie się akcja szczepień, trzeba stworzyć całą logistykę dostaw dla szczepionki, która wymaga specyficznych warunków przechowywania w temperaturze
-70 st. C. To też niełatwe zadanie dla rządu. Ale skoro Kongo – najbiedniejsze państwo świata – dało radę ze szczepionką na wirusa ebola, która wymaga podobnego zachodu, to może Polska też sobie poradzi?
Szybkie rozpoczęcie szczepień, zwłaszcza na masową skalę, może okazać się więc bardzo problematyczne. Niemożliwe wręcz będzie też to, by w wystarczająco krótkim czasie zaszczepić wszystkich, których zaszczepić powinniśmy. Zwłaszcza że dochodzi tu kolejny problem, tym razem społeczny: sceptycyzm Polaków wobec szczepionki na koronawirusa. Chęć jej przyjęcia deklaruje tylko 56 proc. z nas. Rząd stanie więc przed kolejnym wyzwaniem, by przekonać do niej Polaków, i to w sytuacji, gdy od lat ruch antyszczepionkowy bezkarnie robi wielu z nas wodę z mózgów.
Jedno jest pewne – bez szczepionki nie pokonamy koronawirusa. Równie pewne jest to, że nie będzie to wcale takie łatwe i szybkie, jak przedstawia to premier i wcale nie wystarczy przetrwać nam do 18 stycznia. Ta wojna prędko się nie skończy, choć wreszcie mamy broń, która pozwoli ją skrócić.