ZDANIEM REDAKTORA
O sylwestrowym buncie słów kilka
WW końcu nadchodzi kres znienawidzonego 2020 r. Wisienką na torcie tego – w opinii wielu najgorszego roku – będzie sylwester. Inny niż zwykle. A inny, bo przecież pandemia wciąż z nami jest. Nic dziwnego, że w obecnej sytuacji rządzący (jakkolwiek by oceniać ich wcześniejsze działania) zdecydowali się – wzorem innych krajów europejskich – na wprowadzenie restrykcji. Chyba każdy trzeźwo myślący zgodzi się, że ostatnia noc tego paskudnego i w sumie smutnego roku nie powinna być czasem beztroskiej, szampańskiej zabawy w gronie kilkunastu, kilkudziesięciu czy kilkuset ludzi. To nie czas na huczne bale, fajerwerki na ulicach i spędy towarzyskie. Naprawdę. Ale, ale…
Tymczasem naród, a w tym niestety i politycy, zamiast przyjąć pokornie obostrzenia, które przecież mają sprawić, że nowy rok nie przyniesie nam trzeciej fali pandemii, dywagują nad semantyką. Bo skoro nie ma formalnie „godziny policyjnej”, a li tylko jakiś zakaz przemieszczania się, to przejmować się nie trzeba. Można się bawić, można wychodzić, zaśmiewając się w głos, bo przecież zakup wódki w całodobowym monopolowym to wyższa konieczność. Szkoda tylko, że w tej „buntowniczej” postawie gubi się cały sens obostrzeń. Czy to naprawdę ma znaczenie, jak formalnie nazywa się restrykcja? Czy tak trudno tego jednego, jedynego sylwestra po prostu spędzić w kameralnym gronie? Przeciw czemu właściwie jest ten bunt? Przecież wiosną, gdy takie same restrykcje działały nie tylko w godzinach nocnych, nie było ogólnonarodowej histerii z powodu nazwy, tylko pełne zrozumienie. Zrozumienie, że zostajemy w domach, by było lepiej. Nie tylko dla siebie, lecz także dla innych: dla naszych mam, ojców, babć czy dziadków. Co się zmieniło przez tych kilka miesięcy? Czyżby śmierć z powodu koronawirusa nam spowszedniała? Tak, możemy spędzić tę sylwestrową noc, nie przejmując się niczym, zgodnie z maksymą „hulaj dusza”. Lecz wówczas bierzmy pod uwagę to, że piekło to dopiero będziemy mieli w przyszłym roku…