Nie mam czasu się zestarzeć
niam, że mam się doskonale. Choć mój PESEL pokazuje coś innego, ja ciągle czuję się na niecałe 40 lat. Szczęśliwie na zdrowie nie narzekam. Kiedy się budzę rano, nic mnie nie boli i nie strzyka. Mimo że czas upływa szybko, starość wciąż wydaje mi się bardzo odległa, wręcz abstrakcyjna. W dalszym ciągu mam apetyt na życie, bo „tyle cudów wokół mnie i tyle co dzień zdarzeń, że nie mam czasu przysiąść i spokojnie się zestarzeć”. To są słowa piosenki, którą napisała mi Magda Czapińska, pod którymi mogę się spokojnie podpisać obiema rękami. Co prawda życie jest nieprzewidywalne, ale można być niesamodzielnym, mając 40 lat, i można w pełnej sprawności dożyć setki. Przy mojej optymistycznej naturze raczej widzę się w tej drugiej grupie.
– W jednym z wywiadów czytałam o serdecznych stosunkach panujących w pani rodzinie.
– Mam dużą i wspierającą się wzajemnie rodzinę – w Warszawie, Wrocławiu, Brukseli. Ubolewamy jak wszyscy, że już od prawie roku nie możemy się spotkać. Kontaktujemy się telefonicznie. Co prawda brat, który mieszka w Piasecznie, od czasu do czasu zasila moją lodówkę smakołykami produkcji bratowej, też Alicji, na czele z flaczkami i smalczykiem. Odbywa się to zawsze w rygorze sanitarnym, w maseczce i z zachowaniem odpowiedniej odległości.
– Czyli nawiązując do pani ostatniej płyty, po prostu „Żyć się chce”! Można tak powiedzieć?
– Tak, mając taką rodzinę, przyjaciół i zawód, który się kocha. Nie mogę się doczekać, kiedy zostaną zniesione wszystkie obostrzenia i razem z Włodzimierzem Korczem oraz kwartetem smyczkowym znów będziemy przejeżdżać setki kilometrów, aby poczuć tę jedyną w swoim rodzaju więź, jaka wytwarza się pomiędzy tym, który śpiewa, a tym, który słucha i się wzrusza. Na razie terminy koncertów wciąż są przekładane. My jednak jesteśmy w pełnej gotowości. Brak koncertów szczęśliwie zastąpił mi udział w programie „The Voice Senior”, który wspominam jako czas pełen wzruszeń i zaskoczeń.
– Przyzna pani, że przeżyła chwilę grozy, kiedy na włosku wisiał koncert jubileuszowy z okazji 45-lecia współpracy scenicznej Alicji Majewskiej i Włodzimierza Korcza w Opolu?
– Rzeczywiście, gdyby Włodek w porę nie wyzdrowiał i jakby go nie zwolniono na czas z kwarantanny, tego koncertu w ogóle by nie było. Mimo wszelkich przeciwności skończyło się jednak happy endem. Były kwiaty, wiwaty, owacja na stojąco i łzy wzruszenia. To był jeden z najpiękniejszych momentów naszej 45-letniej pracy i przyjaźni. – Nie jest tajemnicą, że czasem też się kłócicie.
– Ale są to kłótnie bardzo konstruktywne. Zdarza się, że Włodek gra mi nową piosenkę, a ja zapieram się, że nie dam rady zaśpiewać. Potem jednak próbujemy, próbujemy, próbujemy i na końcu zawsze muszę przyznać mu rację, że jestem zdolniejsza, niż myślałam.
– Poza próbami i koncertami macie czas na wzajemne odwiedziny?
– Zanim przyszła pandemia, często spotykaliśmy się przy wspólnym stole podczas świąt i przy okazji różnych uroczystości rodzinnych. Kilka lat temu zaśpiewałam na weselu Ani – córki Włodka i Eli, a Włodek za to skomponował i zaśpiewał toast na 50-lecie ślubu mojej siostry i szwagra. Do dziś spieramy się, kto z nas odniósł większy sukces.
– Mimo trudnej sytuacji na rynku artystycznym pani wciąż pracuje nad nowościami muzycznymi. Czy jest szansa na nową płytę w tym roku?
– Jakiś czas temu podpisałam kontrakt z firmą Sony na trzy płyty. Dwie już za nami, więc powoli czas na kolejną. Cały czas nie mogę się zdecydować, jaka ta płyta powinna być. Kto wie, może będą to nowe nagrania moich piosenek sprzed lat, które nie doczekały się wielkiej popularności i które być może zasługują na nowe, kolorowe życie.