Dzień Kobiet w PRL Kobiet w PRL
PRL była obciążona patriarchalnym obyczajem i świadomością międzywojnia, a także wcześniejszych czasów męskich zrywów niepodległościowych. W sferze prywatnej kobieta była szwaczką, praczką, kucharką, sprzątaczką i podawaczką we własnym domu. W sferze publicznej była po prostu towarzyszką. Były więc towarzyszki listonoszki, towarzyszki włókniarki, towarzyszki sklepowe itd. Ba, były też funkcjonujące poza oficjalnym obiegiem, będące dziedzictwem sanacji towarzyszki do towarzystwa.
Na liście do kwiatka
Jeśli chodzi o nasz polski socjalistyczny Dzień Kobiet, ten bardziej niż frontu dotyczył tyłów. Na froncie trwały bowiem głównie kobiety robotnice, traktorzystki i niewiele ponadto. Za to tyły zabezpieczała cała kobieca reszta. Do odebrania kwiatka, upominku i życzeń dalszego trwania na posterunku kwalifikowały się więc towarzyszki nauczycielki, towarzyszki lekarki, towarzyszki malarki, drukarki, szatniarki i listonoszki. Towarzyszki policjantki, towarzyszki gimnastyczki i inne od rana wyczuwały atmosferę napięcia wynikającą z tego, że w domu mężowie, a w pracy męska część załogi ukrywali za zasłonką, pod łóżkiem albo w sekretariacie wprowadzonej do konspiry towarzyszki sekretarki prawdziwy skarb w postaci goździka: materialny dowód męskiego uznania dla kobiet w czasach, gdy kobieta jako podmiot w ogóle nie istniała.
Socjalistyczne święto
Dzień Kobiet miał szlachetne pochodzenie. Pierwsze obchody „Narodowego Dnia Kobiet” odbyły się 28 lutego 1909 r. w USA. Idea uczczenia kobiecego wkładu w kształt świata wywodziła się z ruchów robotników i sufrażystek. Dzień Kobiet, obchodzony na całym świecie 8 marca, ustanowiła rok później Międzynarodówka Socjalistyczna w Kopenhadze. Polska swój Dzień Kobiet dostała w szerszym pakiecie od ZSRR, gdzie święto obchodzono „w celu upamiętnienia zasług kobiet sowieckich w budowie komunizmu, w obronie ojczyzny podczas wielkiej wojny ojczyźnianej na froncie i na tyłach...”. W Związku Radzieckim Dzień Kobiet był od lat 60. XX w. świętem państwowym. W PRL – normalnym dniem pracy.
Goździk do trumny
W latach 50. i 60. kobiety dostawały od mężczyzn goździki. Gołe, w samym celofanie, bez żadnych dodatków. Do tego musiały wysłuchać przydługiego spiczu przedstawiciela organizacji partyjnej na temat roli „naszych kobiet” w walce o kształt socjalizmu w Polsce. To powszechne w socjalizmie sformułowanie „nasze kobiety”, ewentualnie „nasze panie” lub „nasze dziewczęta” obnażały prawdziwy stosunek patriarchalnego społeczeństwa do kobiety. Stała ona zawsze niżej, była zawsze podległa, będąc przez całe życie raczej dzieckiem niż osobą dorosłą – traktowana protekcjonalnie w domu przez męża i w pracy przez szefa. Przełom nastąpił na początku lat 70. Wtedy decyzją najwyższego kierownictwa partii postanowiono, że do goździka, którego rolę coraz częściej odgrywał czerwony, ale jeszcze zielony tulipanek, kobiecie należy dorzucić drobny upominek. „Za codzienny, wicie, trud”, „za to, że, rozumicie, Polska rośnie w siłę, ludziom żyje się dostatniej, to i kobietom coś tam się w końcu należy”. Przeważnie należały się rajstopy.
Świadoma obowiązków, nieświadoma praw
W PRL Dzień Kobiet obchodzony był w taki sposób, że w zasadzie kobiety powinny wyjść, trzasnąć drzwiami i nie wrócić. Niestety, świadomość posiadania – albo nieposiadania – praw była w owym czasie wśród polskich kobiet bardzo niska. Widok chłopa piorącego kalesony budził w peerelowskiej kobiecie zażenowanie. Mężczyzna, który gotował, o ile nie był kucharzem lub starym kawalerem, stanowił zjawisko równie niesamowite jak autobus przelatujący nad gmachem miejskiego komitetu. Czasy powojenne umocniły w kobietach poczucie, że tylko pracując na dwóch etatach
– w zakładzie pracy i zakładzie zwanym domem – dowiodą swojej przydatności dla społeczeństwa. Kiedy więc w jednym jedynym dniu w roku były wyręczane w robieniu zakupów albo zmywaniu, a w zakładzie pracy całkiem za darmo dostawały goździk i parę rajstop, czuły się docenione. Wracały do domu po akademii ku swojej czci, wycałowane po rękach przez męską dyrekcję, męską radę zakładową, męskie związki zawodowe i inne męskie organy, komórki i organizacje. Po przeżyciu Dnia Kobiet peerelowska matka Polka wstawała rano, robiła śniadanie, pakowała kanapki i szła do roboty. Albo jechała tramwajem, wisząc jak winogrono nad młodym towarzyszem, który jeszcze wczoraj gotów był ustąpić jej miejsca. Po pracy, gdzie, wezwana do sekretariatu, podpisywała „odbiór rajstop
– par 1”, robiła zakupy i wracała do domu. Czekało ją tam pranie, zmywanie i nadrabianie zaległości. W butelce po śmietanie dogorywał tulipan. Pan domu, schowany za gazetą, w której nie było już niczego o kobietach, czekał, aż żona go obsłuży.