COVID wywołał zadyszkę ale nie pozbawił mnie podium
Wywalczyła brąz, choć po starcie do ostatniego wyścigu to do niej należał tytuł mistrzyni Europy. Zofia Noceti-klepacka (35 l.) mocno trzyma się na podium mistrzowskich imprez pomimo osłabienia, które wywołał przebyty w styczniu COVID-19. Cztery miesiące temu na tym samym akwenie w Vilamourze w Portugalii także wywalczyła trzecie miejsce w windsurfingowej klasie RS:X.
„Super Express”: – Na ile zadowala panią kolejny brązowy medal?
Zofia Noceti-klepacka: – Jest dobrze, bo wciąż mam pewne miejsce w czołówce. Ale czuję niedosyt i sportową złość, bo stać mnie było na złoto – nie ukrywa najwybitniejsza polska żeglarka. – W ostatnim wyścigu ME wyszłam ze startu jako pierwsza i poszłam w lewą stronę, uciekając rywalkom. Wkrótce jednak przyszedł wiatr z prawej. One wykonały zwrot wcześniej, a ja spadłam na ostatnią pozycję. – Czym różnią się te dwie brązowe zdobycze w ciągu czterech miesięcy?
– Tym razem żeglowałam szybciej, bo lepiej działał mój sprzęt. Ale też znaczniej szybciej się męczyłam, łapałam zadyszkę. Nie ma się co dziwić, skoro COVID-19 spowodował, iż od początku roku nie mogłam ćwiczyć w siłowni. – Jak ciężko przeszło zakażenie?
– Objawy pojawiły się podczas kwarantanny po zgrupowaniu w Zakopanem, gdzie wykryto zakażenie u jednej osoby. Cho- ciaż jestem z młodego pokolenia, chorowałam trzy tygodnie. Cały czas czułam bardzo duże osłabienie, jakbym przebiegła cztery maratony. Miałam zadyszkę nawet po przejściu po kilku stopniach w domu. Do tego bóle mięśni w nogach. A węch i smak dopiero teraz powoli mi powracają. Przestrzegam ludzi, którzy naśmiewają się z koronawirusa. To nie zabawa, to ciężka choroba. U mnie w rodzinie zmarł 42-letni mężczyzna, który nie miał współistniejących chorób.
– Jak pani nadzieje przed olimpijskim startem?
– Jestem większą optymistką niż dotąd. Stać mnie, by walczyć o drugi medal olimpijski (pierwszy wywalczyła w roku 2012 – red.). W ME miałam bardzo dobre wyjście ze startów. Utrzymuję równą wagę ciała na poziomie 58–59 kg, a postaram się o kilogram więcej, gdy będę mogła znów przypakować w siłowni. Może tylko powinnam mniej ryzykować na trasie, ale… bez ryzyka nie ma wygranej.