Nie wychodzę nawet na balkon
Barbara Krafftówna (93 l.), niezapomniana Honoratka z serialu „Czterej pancerni i pies”, Gombrowiczowska „Iwona, księżniczka Burgunda” oraz gwiazda Kabaretu Starszych Panów, pochowała dwóch mężów i jedynego syna, lecz mimo wszystko nie straciła radości życia. Swoim niebanalnym poczuciem humoru wciąż zaraża innych. Z mieszkającym w Kanadzie wnukiem widuje się za pośrednictwem internetu. Mimo że pandemia uziemiła ją w czterech ścianach, nie czuje się samotna.
„Super Express”: – To już prawie rok, jak mamy ograniczoną wolność. Pani zawsze była duszą towarzystwa. Nie brakuje pani ludzi dookoła?
Barbara Krafftówna: – W pewnym sensie brakuje, ale przyjęłam tę nową rzeczywistość i z troski o siebie i innych nie ryzykuję spotkań. Czasem odwiedza mnie bliska przyjaciółka, a z resztą wisimy na telefonach, bo nie chcemy się pozakażać, choć na szczęście wszyscy jesteśmy zdrowi. Lepiej dmuchać na zimne. Nie zamierzam się wystawiać i sprawdzać, czy ja silna, czy ja mocna wobec koronawirusa. Nie chodzę na spacery. Nawet nie mam odruchu wychodzenia na balkon. Zakupy robi mi przyjaciółka albo bliższa lub dalsza rodzina. Jestem więc dopieszczona i wypielęgnowana.
– Czy mimo wszystko nie doskwiera pani samotność?
– Nie, nie czuję się samotna. Tak jak wcześniej wspomniałam, jestem w kontakcie z wieloma osobami. Oczywiście brakuje tych dawnych spotkań, uśmiechów, widoku twarzy, ale mimo wszystko się nie nudzę. Swojego wnuka, który mieszka w Kanadzie, nie widziałam osobiście od dwóch lat, ale dzwonimy do siebie i czasem, jak ktoś mi stworzy taką możliwość, łączymy się przez internet i widzimy na ekranie. To nie to samo, co osobiste spotkania, ale też jest miło.
– Wiem, że czeka pani na szczepionkę przeciwko COVID-19. Czy po drugiej dawce zachce pani wrócić do teatru?
– Jestem gotowa stanąć na scenie nawet dziś, byle tylko było bezpiecznie. Zdrowie mi dopisuje, z czego sama się cieszę. Pracuję na to zdrówko całe swoje życie. Zawsze o siebie dbałam, także o kondycję. Zawsze trzymałam dietę. Od bardzo dawna nie jadam pieczywa. Kiedyś szyto kostiumy teatralne na lata, więc trzeba było się pilnować, aby nie przytyć, a także dbać, żeby ich nie zniszczyć czy nie zabrudzić. Nigdy nie spożywałam posiłków ubrana w stroje sceniczne.
– Czy w tej chwili zdrówko pani dopisuje?
– Dziękuję, jako tako się trzymam (uśmiech). Wywinęłam się od COVID-19, schowałam się po prostu. Siedzę sobie spokojnie w domu i czekam na rozwój wypadków. Przestałam się udzielać towarzysko, a propozycji nowych występów w tej smutnej sytuacji brak.
– Nie chcę pani wytykać wieku, ale jestem ciekawa, jaka jest pani recepta na długowieczność?
– Nie wiem, ale może to dotyczy rudych i piegowatych (uśmiech). Może warto zrobić badania naukowe w tym kierunku. Liczę na to, że przekroczę sto lat. Dbam o siebie i mam apetyt na życie.
– Wiele lat spędziła pani w USA, gdzie również odnosiła pani sukcesy na estradzie. W Stanach miała pani dom z widokiem na Hollywood. Nie żal było go opuszczać? – Nie żałuję, że wróciłam. Mało kiedy wracam pamięcią do tamtych czasów. Nie ma wielu aspektów, które przywoływałby wspomnienia i potęgowały tęsknotę. Warszawa to też duże miasto. Żyję w samym środku gąszczu kamienic. Mam tu piękny skwerek i Saski Ogród tuż za oknem. Jeśli w życiu wszystko układa się pozytywnie i człowiek jest zadowolony, to wszędzie mu dobrze, nieważne, czy to Polska, czy USA. Bardzo się cieszę, że kiedy wyjeżdżałam, nie sprzedałam mojego przytulnego mieszkania w Śródmieściu. W tamtych czasach ludzie przed emigracją wszystko likwidowali. Ja tego nie zrobiłam, choć niektórzy twierdzili, że popełniam błąd. Uważano mnie wtedy nawet za dziwaczkę. Zostawiłam je pod opiekę przyjaciół i sąsiadów. To była dobra decyzja, bo potem miałam gdzie wrócić. Bardzo lubię to miejsce. Jest przytulne, wygodne i wszędzie mam blisko.
Artysta cierpiał na chorobę afektywną dwubiegunową. Na początku o jego dramacie wiedziała tylko najbliższa rodzina. Córki Wojciecha Młynarskiego o tym, co dolegało tacie, zdecydowały się powiedzieć dopiero po jego śmierci.
– Co może myśleć sześciolatka, którą goni dorosły wielki mężczyzna? Musi przed nim uciekać najszybciej, jak się da, jednocześnie szukając nory, żeby się bezpiecznie skryć. Mężczyzna ma obłęd w oczach, 190 cm wzrostu i jest jej ojcem. Uwielbianym. Ukochanym supertatusiem, który teraz, nie wiedzieć czemu, goni ją i krzyczy, że jak ją złapie, to zabije – mówiła aktorka w jednym z wywiadów. „Uczył nas pływać i jeździć na nartach, czytał na głos książki i wymyślał bajki. Rozśmieszał i rozpieszczał. Uwielbiałam go. Był moim bohaterem, ideałem faceta. Gdy ten cudowny tata-kumpel nagle przeobrażał się w szalejącą bestię, mogłam tylko uciekać. Każdy kolejny atak postępującej choroby ojca był cięższy i wiązał się z coraz bardziej brutalnymi napadami agresji” – dodała w swojej książce „Jesteś spokojem”. „Agresja pojawiała się nagle. Żyliśmy na polu minowym, w strachu o siebie samych i siebie nawzajem” – wyjawiła. Wojciech Młynarski znikał na długie tygodnie w szpitalu „Nie był w stanie pisać, biorąc leki. Jednak unikanie ich nieuchronnie prowadziło do zaostrzeń choroby” – napisała Paulina. Jej starsza siostra Agata odważyła się porozmawiać z ojcem o jego chorobie dopiero, gdy był już ciężko chory. – Szczerze i otwarcie rozmawiałam z nim o tym dopiero wtedy, gdy się nim opiekowałam i odwiedzałam w szpitalu. Kiedy zrozumiał naturę choroby, zaczął się skrupulatnie leczyć i wtedy funkcjonował dobrze – mówiła dziennikarka. Pod koniec życia Młynarski przeszedł skomplikowany udar mózgu i trafił do ośrodka opiekuńczego.