Gdy nie boksuje to montuje
Na zawodowych ringach Przemysław Zyśk (29 l.) jest niepokonany, ale boks łączy z pracą montera telewizji kablowej. Pracę zaczyna o 9 rano, kończy o 22, a w po drodze przyjeżdża do gymu Knockout Promotions i trenuje dwa razy dziennie. Kolejną walkę stoczy 10 kwietnia.
Jego rywalem będzie Argentyńczyk Jose Luis Castillo. Zyśk nie może się jednak skupić wyłącznie na treningach. By utrzymać siebie i rodzinę, musi pracować.
Spędziliśmy z nim cały dzień. Pracę zaczął o 9.00 i przed pierwszym treningiem odwiedził dwóch klientów. O 10.30 pojawił się na warszawskich Bielanach, gdzie zaliczył 6 rund sparingu z Maciejem Sulęckim. Szybki prysznic i powrót do rzeczywistości. Kolejne godziny w pracy i kolejni klienci. Tym razem było ich pięciu.
O 17.30 ponownie był w gymie. Tym razem siłownia. Mocny wycisk. Wiele osób po takim treningu wróciłoby do domu i zaległo na kanapie. Nie on. Kolejny szybki prysznic i znów praca. Czterech klientów. W domu był po 22.
W ciągłym ruchu ponad dwanaście godzin. Ale nie narzeka.
– Ciężko jest pogodzić pracę z boksem, ale jak się chce, to wszystko jest do zrobienia. Z samego boksu nie mógłbym utrzymać siebie i rodziny. Kredyt, rachunki, jedzenie, paliwo, samochód. Wszystko przecież kosztuje. Może kiedyś, jak dojdę do bardziej kasowych pojedynków, będę mógł zająć się tylko sportem – mówi nam Zyśk.
Wydawać by się mogło, że praca montera nie niesie ze sobą większego ryzyka. Nic bardziej mylnego. Zyśk kilka dni temu trafił na SOR.
– Poraził mnie prąd, trwało to z dziesięć sekund. Aż klient z pokoju obok wbiegł, kopnął mnie w rękę i dopiero wtedy puściłem przewody. Straciłem przytomność. Pojechałem do szpitala i zrobiłem EKG. Straszne uczucie, nikomu nie życzę. Kto wie, może teraz będę razić rywali prądem w ringu – kończy z uśmiechem Zyśk.