Prezydent Andrzej Duda powinien pójść do szpitala na oddział covidowy
Dr Tomasz Karauda w programie „Express Biedrzyckiej” komentuje słowa Andrzeja Dudy:
„Super Express”: – Po posiedzeniu Rady Gabinetowej Andrzej Duda powiedział, że „sytuacja wygląda lepiej, niż się spodziewano”. Co pan odpowie prezydentowi?
Dr Tomasz Karauda: – Nie wiem, kto tam doradza panu prezydentowi… Unikałbym słów „sytuacja jest niezła”, „nie jest tak źle”, bo jeżeli momentami ginie ponad 900 osób, to pytam, w którym momencie możemy powiedzieć, że sytuacja jest zła? Skoro teraz, przy niemal 1000 zgonach mówi się, że wygląda lepiej, niż się spodziewano (…), prezydent może miał inne intencje, ale w systemie opieki zdrowia mamy tragedię. Ona nie jest na granicy – ona jest niewydolna. Trochę jak w wierszu Czesława Miłosza „Piosnka o końcu świata”. Wszystko, z pozoru, wydaje się, że jest normalnie. Tylko to, co będzie świadczyć o tym, że nie jest normalnie, to liczby zgonów. Jeśli o to chodzi, jesteśmy w światowej czołówce. Ginie u nas za dużo ludzi z COVID-19 w porównaniu do innych krajów.
– Co więc by pan powiedział prezydentowi Dudzie?
– Panie prezydencie… gdybym ja był na pana miejscu, to być może spróbowałbym dostać się na jeden dzień do takiego szpitala covidowego. Ubrałbym w kombinezon, bez zapowiadania, że ja to ja, i zobaczył, jak wygląda praca od kuchni. Będąc w pełni zabezpieczonym, dostał się i zobaczył, co to znaczy ta „niezła sytuacja” – kiedy karetki stoją na podjazdach, kiedy stan pacjentów pogarsza się w oczekiwaniu na przyjęcie do szpitala. W moim regionie pozostał jeden czynny oddział internistyczny, bo reszta została przekształcona na oddziały covidowe! Zobaczenie tego od środka może sprawi, że prezydent nie będzie miał już przekazów ustnych, tylko sam sprawdzi, że sytuacja nie jest niezła, tylko tragiczna.
– Tak ogromna liczba zgonów to efekt zbyt małej liczby lekarzy? Reanimujecie jednego pacjenta, a drugiemu w tym czasie nie ma kto pomóc?
– Mamy zbyt małą liczbę personelu w przeliczeniu na pacjenta. Pacjenci bywają niedopatrzeni. Zdarza mi się brać dyżury w szpitalu powiatowym, gdzie mam pod opieką ponad 40 pacjentów i dodatkowo konsultuję pacjentów na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym – zatrzymuję ich w szpitalu lub wypuszczam do domu. Mam 40 pacjentów, plus karetki, SOR i jeszcze ludzi ze skierowaniami. Jeden lekarz. Zdarza mi się pójść do własnego oddziału po kilku godzinach pracy na SOR. Jeśli więc mamy taką perspektywę obciążenia systemu, to nie jestem w stanie powiedzieć, że zadbam o każdego pacjenta i że wiem, co u każdego z nich się dzieje. To jest fizycznie niemożliwe. To samo dotyczy pielęgniarek.
– Czy w obliczu braku wystarczającej liczby personelu zaapelowałby pan do polityków lekarzy o to, żeby wspomogli was w szpitalach? Tak zrobili m.in. Władysław Kosiniak-kamysz i Stanisław Karczewski.
– To jest piękna inicjatywa i piękny przykład. Tak powinni się zachować. Brakuje dziś tej solidarności ze strony władzy. Jeśli ktoś ma odpowiednie wykształcenie i może pomóc, to teraz jest najlepszy moment, żeby pokazać, co to znaczy być z Polakami, być razem. Jako lekarze apelujemy o to, żeby trzymać się restrykcji, ale jeśli przez lata rząd robi różne rzeczy, które sprawiają, że zaufanie do władzy spada i to przekłada się na to, że wielu ludzi myśli, że ktoś chce im wykręcić numer. Wtedy trudno zbudować takie zaufanie, jakie jest np. w Skandynawii, gdzie ludzie trzymają się zaleceń, bo mają poczucie, że władza o nich dba i sama jest przykładem przestrzegania tego, co nakłada na innych. A jeśli zdarzają się nadużycia, to natychmiast są dymisje. A u nas? U nas wszystko uchodzi płazem.