Uratowała dzieci z pożaru
Samotna matka z czwórką dzieci straciła dom, błaga o pomoc
Wszyscy spaliliby się żywcem, gdyby nie Opatrzność i kobieca intuicja. W pierwszy dzień świąt w Dębowcach na Mazowszu zapaliła się kotłownia w domu Katarzyny Stachowicz (36 l.). Kobieta w ostatniej chwili wyczuła pożar, wyniosła z ognia trójkę swoich najmłodszych dzieci: Paulinkę (3 l.), Hanię (2 l.) i Antosia (18 dni). Jej najstarsza córka, Wiktoria (17 l.), zdołała uciec sama. Teraz samotna mama i jej pociechy nie mają dachu nad głową.
Katarzyna Stachowicz nie może otrząsnąć się z koszmaru, który przeżyła w świąteczny wieczór. Była godz. 21. Ułożyła dzieci do snu i krzątała się jeszcze po mieszkaniu. Ale coś nie dawało jej spokoju. – Chodzikąt, łam z kąta w czegoś nasłuchiwałam, byłam bardzo niespokojna – opowiada kobieta. – Towarzyszyło mi dziwne uczucie. Coś podpowiadało, żeby sprawdzić pomieszczenie kotłowni. Zastanawiałam się po co, skoro nic się w niej nie działo. Ale to coś było silniejsze. Otworzyłam drzwi do kotłowni i zobaczyłam, że pali się sufit. Po chwili ogień objął wszystko wokół mnie – dodaje.
Pobiegła po dzieci, wynosiła je kolejno w piżamkach, przeciskając się między płomieniami. Ktoś zadzwonił po straż pożarną. – Staliśmy tak na zimnie, aż sąsiedzi przynieśli nam koce.
Spaliło się wszystko, na nogach nie mieliśmy nawet kapci. Teraz mieszkamy w jednym pokoju u siostry, ale tak dalej się nie da. Ona sama ma dużą rodzinę. Niedługo muszę oddać do schroniska naszego ukochanego kundelka Tofika,
a gdzie my się podziejemy? – Katarzyna Stachowicz przytula maluchy. Spalony dom nie nadaje się do odbudowy. Może gdzieś w okolicy znajdzie się jakiś tani budynek, ale za co go kupić? – Sama wychowuję dzieci, bo mąż od nas odszedł. Liczę na to, że pomogą nam dobrzy ludzie, bo jeżeli nie, to wylądujemy pod mostem – prosi o wsparcie matka.