ZDANIEM REDAKTORA
Siła argumentu, argument siły
AAdam Bodnar decyzją Trybunału Julii Przyłębskiej nie jest już rzecznikiem praw obywatelskich, chociaż nadal nie ma jego następcy, co grozi paraliżem instytucji ważnej z punktu widzenia praw i wolności każdego z nas. PIS się na to pewnie nie obraża. Sprawny urząd RPO do niczego nie jest mu potrzebny, bo prawa i wolności obywateli nigdy go nie kręciły. Oprócz jednak niepokojącego demontażu mechanizmu chroniącego obywateli przed nadużyciami władzy cała ta sprawa pokazuje jeszcze coś innego: kompletną dysfunkcję naszej demokracji.
Nie jest to może szczególnie sexy problem i nie mieści się w ramach politycznego cyrku nad Wisłą, ale warto zauważyć, że demokracja jest deliberatywnym systemem politycznym. Przekładając na nasze, chodzi o ciągłe negocjowanie różnych racji i poglądów, by dojść do porozumienia korzystnego dla całej wspólnoty. Nie chodzi o to, by zniszczyć przeciwnika i narzucić mu swoją rację, ale by się z nim porozumieć i znaleźć takie rozwiązanie, które wszystkich zadowoli.
Polska ciągle młoda demokracja nigdy tego nie rozumiała i rozumie jeszcze mniej od momentu, gdy naszą politykę zdominował plemienny spór wewnątrz prawicy postsolidarnościowej – konserwatywnych liberałów z PO i narodowo-katolickiego PIS. Jak to w plemiennych sporach – liczy się argument siły, a nie siła argumentu. Kłótnia o RPO jest kolejnym tego przykładem, kiedy to PIS i jego medialni klakierzy uznali, że skoro mają większość w Sejmie, to mogą robić, co chcą i opozycyjny Senat powinien to uznać bez szemrania. O żadnych negocjacjach nie może być mowy, nawet jeśli rzeczywistość polityczna, wynikająca z demokratycznej decyzji społeczeństwa, do nich zmusza.
PIS wykorzystał marionetkowy Trybunał Konstytucyjny, by ograniczające jego żelazną wolę prawo zmienić pod siebie w imię kolejnego zwycięstwa politycznego. I będzie je zmieniał, póki nie postawi na swoim. Tłumacząc, że większość ma swoje prawa.
Głupie to tłumaczenie i pokazujące, jak bardzo PIS gardzi procesami demokratycznymi. Przypomnijmy, jak to wygląda w dojrzalszych demokracjach. Pamiętają Państwo, jak dekadę temu Belgia pobiła rekord świata, przez 535 dni (!) nie mogąc stworzyć rządu? Nikt nie wysługiwał się belgijską Julią Przyłębską, nikt nie zmieniał prawa. Politycy negocjowali, póki się między sobą nie dogadali, tworząc egzotyczny z polskiego punktu widzenia rząd socjalistów, chrześcijańskich demokratów i liberałów. Przy zachowaniu wszystkich różnic polski odpowiednik rządu Zandberga, Kaczyńskiego i Budki. Nie do wyobrażenia, prawda? I na tym polega dramat polskiej polityki.