Wiele razy myślałem o rzuceniu aktorstwa!
Piotr Kaźmierczak (50 l.) o swoim zawodzie i pracy nad filmem, który zobaczymy podczas Greenpoint Film Festiwal:
Aktor Piotr Kaźmierczak (50 l.) jest odtwórcą głównej roli w filmie „Ciotka Hitlera”. Wkrótce miał się spotkać z polonijnymi widzami podczas Greenpoint Film Festival, który odbędzie się 3–5 września na nowojorskim Brooklynie. Niestety, publiczność zobaczy go jedynie na ekranie podczas pokazu 4 września w ramach Polskiego Dnia organizowanego w trakcie tej imprezy. Dzięki tej rozmowie dowie się za to, jak wyglądała praca przy tym filmie.
„Super Express”: kinomani czekają w Nowym Jorku...
Piotr Kazimierczak: – Tak, ale niestety przez pandemię nie będzie to możliwie, ambasada USA w Polsce nie dała mi, tak jak wielu innym, pozwolenia na przyjazd do Stanów. Bardzo żałuję, że tak się stało. Podróżując z teatrem po różnych zakątkach świata, zawsze myślałem, że musi w końcu przyjść pora i na Nowy Jork. Byłem bardzo podekscytowany, miała to być moja pierwsza wizyta w tym mieście. Wyjazd do USA jest też od lat marzeniem mojej żony, także aktorki, która miała ze mną odwiedzić Nowy York, planowaliśmy tę podróż już od dłuższego czasu.
– Polscy na pana
– Na szczęście polonijni widzowie będą mogli podziwiać pana na ekranie. Jak ważna rola jest dla pana rola w „Ciotka Hitlera”? – Bardzo ważna. Długo wyczekiwana rola pierwszoplanowa. Do niedawna angażowałem się najbardziej w przedstawienia teatralne. Od kilku lat bardziej skupiam się na produkcjach filmowych i telewizyjnych. Cieszę się, że Michał Rogalski zdecydował się postawić na mnie. – Co było najtrudniejsze, żeby ją zagrać?
– Przygotowania były intensywne, a czas zdjęć stosunkowo krótki. Uczyłem się pływać po Wiśle łodziami – „piaskarką” i małą „pychówką”. Ćwiczyliśmy układy bójki. Najtrudniejsze było samo opowiedzenie tej historii. Temat relacji Żydów i Polaków w czasie okupacji niemieckiej podczas II wojny światowej jest zarówno w Polsce, jak i na świecie naznaczony politycznie. Fabuła filmu została oparta na prawdziwej historii Polaka ratującego Żydówki, matkę i córkę. Skupiałem się na sytuacji pojedynczego człowieka wiedząc, że film będzie oceniany w kontekście prawdy i nieprawdy o ratowaniu, pomocy, zaniechaniu i okrucieństwach dokonanych przez Polaków wobec Żydów w czasie okupacji. Najtrudniejsza była właśnie ta świadomość. Polecam wszystkim ten film, bo jest pięknie nakręcony. Mocno osadzony w przyrodzie, las i piękna Wisła. Piękne zdjęcia. Podoba mi się też muzyka. Myślę, że jest dobrze zagrany. Mówię
oczywiście o koleżankach i kolegach z planu. Także o Małgosi Pyziak grającej córkę Marty Ścisłowicz. Dla mnie jest to film o człowieku, który robi coś wielkiego, wcale tego nie planując, nie zamierzając. Niemal przypadkiem, bo „tonącego trzeba ratować”.
– Jest pan nie tylko aktorem filmowym, ale też serialowym.
– Dotychczas nie zakorzeniłem się w żadnym z seriali na stałe, dlatego chyba najcieplej wspominam lekarza Gorca z „Na Wspólnej”. „Leczyłem” Anię Samusionek, moją koleżankę z roku ze szkoły aktorskiej. Było to dosyć duże zadanie aktorskie, ale lubiłem to grać. Przez pewien czas od „wyzdrowienia” serialowej postaci Ani czekałem z nadzieją na „nawrót choroby” (śmiech). Lubiłem też Karola Rogalskiego z serialu „Przyjaciółki”. Liczyłem na rozwój tej postaci. Niestety, życie pokrzyżowało moje plany.
– To jednak seriale przynoszą popularność. Pana nie widać na portalach plotkarskich... – Myślę, że jako poznański aktor teatralny i wykładowca Akademii Muzycznej nie jestem atrakcyjnym tematem do plotek i sobie to cenię. Do Warszawy przyjeżdżałem dotychczas głównie na plan filmowy, więc i okazji do plotkowania byłoby mało.
– Pana żona Ewa Szumska jest też aktorką, jak to wpływa na wasz związek?
– Nie wiem, czy w ogóle aktorstwo ma wpływ na jakość związku. Myślę, że nie. Z żoną zawsze dobrze nam się współpracowało, choć na scenie czy przed kamerą spotykaliśmy się rzadko. Za to często wspólnie analizujemy teksty i scenariusze, nad którymi pracujemy. Aktorzy to jednak osoby bardzo wrażliwe, ambitne i spragnione sukcesu. Moja żona to przy tym bardzo utalentowana aktorka, więc element rywalizacji zawsze pozostaje. Czasami ma to wpływ także na relacje osobiste.
– Czy myślał pan kiedyś o porzuceniu aktorstwa i innym zajęciu? – Wiele razy! To jest trudny zawód i czasami „załazi za skórę”. Bywają też gorsze okresy, kiedy jest mniej ról do grania. Nie znalazłem jednak jeszcze nic przynajmniej równie interesującego. Z wiekiem lubię to coraz bardziej. – Plusy i minusy tego zawodu? – Pochłania masę czasu. Nie daje miejsca na lenistwo. Wymaga ciągłej pracy nad sobą. Dostarcza niesamowitych wrażeń. Kosztuje. Czasem bardzo dużo. Psychicznie i fizycznie, jak to mówią. Wielkie pieniądze i sława, a czasami życie na skraju ubóstwa i bez rozgłosu. Tu i tu spotkasz wielkich artystów, a także przeciętnych rzemieślników. Nie ma nudy. Ciągle nowe wyzwania, nowi ludzie, tematy. Podróże. Jeśli lubisz ten zawód, często jesteś szczęśliwy. Parafrazując stare powiedzenie, zależy czy „kochasz aktorstwo w sobie czy siebie w aktorstwie”.
–Marzył pan o karierze w USA? – Każdy marzył kiedyś o karierze za wielką wodą, ale moje marzenie chyba za długo dojrzewa, skoro w wieku 50 lat ciągle jeszcze uczę się języka i nie byłem dotąd w Nowym Jorku. Ale wierzę, że nigdy nie jest za późno, żeby spróbować, więc może wkrótce nadarzy się ku temu okazja.