ŚMIECH BYWA NAJLEPSZĄ TERAPIĄ
„Super Ekspress”: – Z wykształcenia jest pani politologiem, ale swoje życie zawodowe związała pani ostatecznie z kabaretem. Kiedy odkryła pani w sobie talent komediowy?
Ewa Błachnio: – Trudno mi wskazać jakiś konkretny moment. Już w szkole lubiłam rozbawiać swoją klasę, kolegów. W wieku 15 lat poznałam Abelarda Gizę i to on dostrzegł we mnie ten komediowy potencjał, no i tak pojawił się w moim życiu kabaret LIMO. Wtedy wszystko się zaczęło, choć nie sądziłam, że to właśnie kabaret stanie się moim sposobem na życie. Od dziecka marzyłam, żeby zostać aktorką, ale widziałam siebie w repertuarze dramatycznym. To marzenie się zresztą spełniło, bo w międzyczasie udało mi się zrobić dyplom aktora dramatycznego i można mnie w takich rolach zobaczyć w teatrze, choć rzeczywiście to komedia zdominowała moje życie i przyznam, że wciąga mnie coraz bardziej.
– Przez wiele lat była pani jedną z nielicznych kobiet na polskiej scenie kabaretowej, z roku na rok pojawia się ich jednak coraz więcej. Czy czasy, w których kabaret był męską domeną, minęły bezpowrotnie?
– Kiedyś usłyszałam, że deficyt kobiet w kabarecie wynika z tego, że po prostu są one mniej zabawne, ale myślę, że udało nam się przełamać już ten stereotyp. Mam wrażenie, że to właśnie z tego wynikało przeświadczenie, że kobiety być może poważniej niż mężczyźni podchodzą do życia albo nie potrafią się z siebie śmiać. Coraz częściej dowodzimy, że jest zupełnie inaczej, i chyba ze sporym sukcesem. „Kabaret na żywo. Nowy SKŁAD” jest tego dobrym przykładem. Mamy tu sporą grupę kobiet, i to bardzo utalentowanych pod kątem komediowym. Wszystkie świetnie czują żart, czują puentę.
– Artyści kabaretowi od lat po- zwalają Polakom przeglądać się w krzywym zwierciadle. Czy pani zdaniem potrafimy się śmiać z siebie samych?
– Sądzę, że tak, i to całkiem głośno. Co więcej, im szerszej grupy społecznej żart dotyczy, tym żywsza jest reakcja publiczności. Choć mam wrażenie, że gdy wyśmiewane są na scenie nasze wady czy przywary, bardzo często uważamy, że żart nie dotyczy nas, tylko sąsiada czy znajomej z pracy. Wtedy dużo łatwiej przychodzi nam zabawa. I jasne, że kiedy słyszymy coś, co nie jest nam do końca przychylne, podoba nam się to troszeczkę mniej… Tym bardziej że współczesny kabaret różni się od tego sprzed lat – nie zawsze na plus oczywiście, ale różnica pokoleń ma ogromny wpływ. Jeśli ktoś pamięta Kabaret Starszych Panów, Dudek czy Tey, to niektóre z dzisiejszych skeczy mogą się wydać trochę zbyt bezpośrednie, zbyt wprost… Ale zacytuję klasyka: „Taki mamy klimat”. Dziś wszystko jest wyrażane mocniej i często z użyciem „Caps Locka”.
– Zdarzało się pani kiedyś tłumaczyć z żartów, za które ktoś się obraził?
– Owszem. Czasami było to bardziej uzasadnione, czasami mniej, ale myślę, że bardzo trudno byłoby takich sytuacji uniknąć. Nie da się, występując przez 20 lat na scenie, tworzyć rzeczy, które zawsze będą się wszystkim podobać. Jeśli istnieje artysta, któremu przez tak długi czas udałoby się nie zaliczyć ani jednej wpadki, to chciałabym go poznać (śmiech)!
– Czy są takie tematy, których nie powinno się nigdy poruszać w kabarecie?
– Im jestem starsza, tym mniej widzę takich tematów. Zaczęłam rozumieć, że problemem nie jest kwestia samego tematu, ale raczej sposobu i kontekstu, w jakim zostanie on przedstawiony. Jestem zdania, że możemy mówić o wszystkim, byle w umiejętny sposób. Sama nie raz słyszałam bardzo dobre i mądre żarty, które dotykały tematów na pierwszy rzut oka bardzo trudnych, ale prawdziwi mistrzowie komedii potrafią pomóc nam dzięki humorowi spojrzeć na nie w trochę inny, nowy sposób i tym samym pomóc nam je „przerobić”, zaakceptować, zrozumieć.
– Myśli pani, że śmiech może działać jak terapia?
– Uważam, że tak. Mnie samej, gdy byłam na występie jednego z moich ulubionych komików, zdarzało się poczuć dotkniętą jakimś żartem, kiedy wydawało mi się, że artysta posunął się za daleko. Jednak po chwili uświadamiałam sobie, że to przecież część występu i że to wszystko jest po to, by wywołać w nas jakąś reakcję. Taki rodzaj zabawy z widzem, prowokowanie go, ma swoją moc, bo nawet jeśli nie zgadzam się z autorem, to w ten sposób udaje mu się sprawić, że poświęcę danej kwestii uwagę. Gdy poważne tematy są poruszane np. w programach informacyjnych, trudno nam czasem poradzić sobie z ich ciężarem, za to w czasie występu kabaretowego takie emocje są rozbrajane od razu śmiechem. Czasem publiczność jest wdzięczna, gdy pewne słowa padną na scenie, bo ktoś w końcu powiedział głośno to, co sami myślą. Za pomocą humoru, czasami ostrego, absurdalnego lub bardzo bezpośredniego, możemy sobie radzić z tym, co nam na co dzień ciąży. Bardzo rekomenduję tę formę terapii, bo jest niezwykle skuteczna. – Co pani pomaga wyjść na scenę, by rozbawiać widzów, gdy ma pani gorszy dzień?
– Scena ma w sobie jakąś niezwykłą moc. Nawet gdy aktor jest chory, to w chwili, gdy staje przed widownią, przekracza jakieś magiczne drzwi, za którymi jest nowy świat. Na czas występu wszystko inne schodzi na dalszy plan, choroba mija jak ręką odjął, troski znikają, a rzeczywistość wraca dopiero z momentem zejścia ze sceny. Myślę, że to wszystko wynika z przepływu energii – naszym zadaniem jest dawać ją publiczności, ale powinniśmy też ją od niej czerpać. Sama nie raz doświadczyłam sytuacji, w których takie spotkania ładowały mi baterie i pomagały łatwiej poradzić sobie z jakimiś trudnymi sytuacjami w życiu prywatnym. Warto być otwartym i nie obawiać się tego przepływu, bo im on jest pełniejszy, tym występ i spędzony wspólnie czas jest po prostu lepszy. Wielokrotnie miałam okazję być częścią takich artystycznych spotkań i uważam, że jest to cudowne doświadczenie – i dla artysty, i dla publiczności..