Świat się zmienia
Pod koniec lat 50. do Polski dotarł amerykański jazz. Linia partii była bezlitosna, a rewizjonistyczną muzykę zwalczano, bijąc zasłuchanych i tańczących i konfiskując płyty przemycone w podwójnych dnach paczek. Mimo to nowoczesny taniec kwitł. Przy przenośnych radiach lampowych wychwytujących zachodnie rozgłośnie, na skwerkach miast i miasteczek. Odważali się na to bikiniarze, wyginając się publicznie przy czarnym jazzie, niczym cierpiący na chorobę
św. Wita, podczas gdy ich buty na słoninie szlifowały płyty chodnikowe.
Gomułka zezwolił w ramach odwilży na słuchanie muzyki zespołów jazzowych i rockowych oraz tańczenie przy niej w miejscach dowolnych, byle nie utrudniać ruchu pojazdów i nie zakłócać partyjnych zebrań.
W domach z adapterów i ogromnych magnetofonów szpulowych rozpleniały się po umysłach „Truskawkowe pola” Beatlesów, a „Lucy in the Sky With Diamonds” docierała do coraz większej liczby użytkowników. Dzięki niej można było zabalować w pojedynkę, choć zwykle w bramach, domach i nieoświetlanych parkach, w tany z Lucy szło się zbiorowo. Era rock and rolla była w Polsce Ludowej przebogata w potańcówki i bale okolicznościowe w sukienkach i spódnicach z sutymi tiulowymi halkami i bluzkach odkrywających ramiona. Mężczyźni mieli robione przez szewców drogie jak zboże rock and rolki.
Niestety, w 1968 r. liczba tańczących zauważalnie zmalała, a stosunek pierwszego sekretarza do rozrywki radykalnie się zmienił. Studenci musieli wrócić na studia („Studenci na studia!”), a robotnicy prosto z przymusowych wieców
– do roboty („Robotnicy do roboty!”).
W telewizorach pojawił się m.in. niezwykły Grechuta i piękny jak marzenie Krajewski z dołującą „Anną Marią”, która miała smutną twarz i wciąż patrzyła w dal.