Moda na rytm
W karnawale Solidarności życie towarzyskie i potańcówkowe kwitło, jak to w karnawale. Ale potem sztywny, a więc zapewne nierozrywkowy, generał ogłosił czas apokalipsy i muzyka przycichła. Przy powielaczach trudno było się rozrywać, choć przy nich spotykano się w całym PRL.
Młodzież nadal słuchała tego, co jej się podobało, ale kluby były zamknięte. Sylwester ’81 odbył się w prywatnych mieszkaniach, gdzie młodzież odurzała się Dire Straits, King Crimson i kanadyjską grupą Rush, której album „Moving Pictures” był pokoleniowym objawieniem.
Po tym jedynym w swoim rodzaju sylwestrze wychodziło się do domów pojedynczo lub w parach, żeby nie wzbudzać niezdrowej ciekawości żołnierzy i milicjantów, wściekłych z powodu wyjątkowej nocy spędzonej przy koksowniku. Potem władze wpadły na pomysł odkręcenia wentyla. Żeby zbuntowana młodzież nie spiskowała przeciw ludowemu państwu, pozwolono jej prawie na wszystko. Kluby otwarto, organizowano koncerty, na których tłum nagrywał swoich ulubieńców na kasety magnetofonowe. Przyjechało nawet uwielbiane przez młodzież Budgie. Ogólnopolski Przegląd Muzyki Młodej Generacji w Jarocinie od 1983 r. zamienił się w Festiwal Muzyków Rockowych – największy festiwal muzyki młodzieżowej w państwach bloku wschodniego. Wentyl zadziałał. W kraju raju mieliśmy niby-zachód. Tamten czerwiec 1989 r. fetowało się na szalonych prywatkach, firmowych bankietach, w klubach i tzw. posłuchankach w salkach parafialnych. Posłuchanki, nieposłuchanki, wreszcie było się z czego cieszyć.
Punk. Festiwal Muzyków Rockowych. Jarocin 1983 r.
Gierek wprowadził pełną wolność spotykania się w celach rozrywkowych. Wszyscy spotykali się więc, gdzie się dało, na ulicach miast pojawili się hipisi uprzyjemniający sobie czas „jaraniem gandzi” (marihuana) i słuchaniem Dylana, Donovana, Joan Baez, Rolling Stonesów itp. Polskich wykonawców słuchali młodzi niezaangażowani w ruchy, które dotarły do nas z Zachodu. Liczba rodzimych wykonawców rosła w szybkim tempie. Powstało wtedy wiele wybitnych utworów doskonałych kompozytorów i tekściarzy, które zapisały się złotymi zgłoskami w panteonie polskiej muzyki rozrywkowej.
Na wsiach do upadłego tańczono na dechach przy akompaniamencie zespołów rodem z tej samej gminy, ale używających perkusji. Dechy były zbitym z desek parkietem z podestem dla orkiestry. Potańcówki z obnośną sprzedażą oranżady, piłeczek na gumkę i obwarzanków odbywały się co tydzień. Pod wieczór dechy zamieniały się w ring: zaczynały się pijackie bijatyki przy głośnym akompaniamencie.
W tym samym czasie, gdy polskie zespoły, jeszcze wtedy nienazywane kapelami, grały bigbit, w USA było coraz więcej mocnego rocka.
O dobre płyty było trudno, ale buntownicza i coraz potężniejsza muzyka coraz częściej leciała z radia, gdzie o płyty też łatwo nie było. Potem niespodziewanie pojawiła się w księgarniach płyta „Procor Harum”, równolegle z koncertem tej grupy w Kongresowej, gdzie w 1967 r. The Rolling Stones dali swój słynny koncert demolujący fotele i umysły.