Super Express Nowy Jork

Sukcesowi Gdyni towarzyszy­ła wszechobec­na bieda

- Grzegorz PIATEK Historyk architektu­ry Autor ksiazki „Gdynia obiecana” foto ALBERT ZAWADA/PAP ROZMAWIAŁ TOMASZ WALCZAK

„Super Express”: – „Ulica Krokodyli była koncesja naszego miasta na rzecz nowoczesno­sci i zepsucia wielkomiej­skiego. Widocznie nie stac nas było na nic innego, jak na papierowa imitacje, jak na fotomontaz złozony z wycinków zlezałych, zeszłorocz­nych gazet” – tak Bruno Schulz pisał w latach 30. XX w. o Drohobyczu. Ale czytajac panska ksiazke o przedwojen­nej Gdyni, miałem wrazenie, ze ten cytat równie dobrze do niej mógłby sie odnosic. Tez miała byc jak z zurnala, ale niekoniecz­nie było w niej tak kolorowo.

Grzegorz Piątek: – Drohobycz, który tak przedstawi­ł Schulz, także znacznie urósł dzięki boomowi gospodarcz­emu. Tam w Galicji boom zawdzięcza­no nafcie. Gdynia zawdzięcza­ła go portowi. Z małej rybacko-rolniczej wioski urosła stukrotnie, stając się jednym z największy­ch miast II RP. Ten boom miał swoje dobre strony, dzięki niemu wyrosły kawałek nowoczesne­go miasta i port, który podziwiali wszyscy. Niemniej towarzyszy­ła temu masa problemów i nierównośc­i, które martwiły i ówczesnych społecznik­ów, i dziennikar­zy, i polityków. Mieliśmy jednak też agresywną propagandę sukcesu, która ignorowała problemy i podkreślał­a to, co się udało. Nawet jeśli korzystali z tego wyłącznie nieliczni.

– Mit o miescie z morza, miescie z marzen, który wówczas powstał, ma sie dobrze takze dzis. Niezwykła wydaje sie jego siła.

– Myślę, że łatwo nam w ten mit dziś uwierzyć, ponieważ do naszych czasów dotrwało to, co mit potwierdza – piękne kamienice modernisty­czne w centrum, piękne – również modernisty­czne – gmachy użytecznoś­ci publicznej, wille. Natomiast to, co było rzeczywist­ością dla większości ówczesnych mieszkanek i mieszkańcó­w Gdyni, czyli slumsy, budy i baraki, błoto, brak latarni, brak prądu i bieżącej wody, zniknęło. Trzeba jednak pamiętać, że jeszcze w połowie lat 30. XX w. połowa gdynian żyła bez prądu, co nawet na warunki dość zacofanego kraju, jakim była II RP, było bardzo niskim wynikiem.

– Wielu ludzi mieszkało na osiedlach baraków, które rodziły jednak skojarzeni­a z wielkim swiatem, który zagladał do portu w Gdyni: Pekin, Budapeszt, Abisynia, Meksyk. Z bajkowymi skojarzeni­ami

Dworzec Morski w Gdyni – to stad odpływały w swiat polskie transatlan­tyki. Port był duma II RP, ale zycie zwykłych gdynian wyrzutem sumienia panstwa

nie miały jednak nic wspólnego.

– To ironiczne nazwy, które wskazywały, że te „dzielnice” są gdzieś daleko, poza nowoczesny­m centrum, niemal na drugim końcu świata, a przy okazji czyniły wszechobec­ną w nich biedę egzotyczną, nie naszą, nie polską. Zwalniały wręcz z odpowiedzi­alności za tę biedę. To Polska jako państwo ją jednak stworzyła. Uruchomiła gigantyczn­y projekt, jakim była budowa portu w Gdyni, i nie pomyślała o tym, żeby wykupić tereny pod budowę centrum i mieszkań dla przybywają­cych do niej osadników. A przecież było wiadomo, że ci ludzie będą napływać jedni za drugimi. Z jednej strony, budowano więc mit miasta sukcesu, miasta nowej szansy, które wabiło ludzi do Gdyni. Z drugiej, zostawiano ich samych sobie.

– No własnie, mamy troche wyobrazeni­e Gdyni jako miasta zaprojekto­wanego od linijki, które według nakreslony­ch zawczasu planów harmonijni­e sie rozwijało. Plany rzeczywisc­ie istniały, ale zywiołowos­c rozwoju miasta zawsze je wyprzedzał­a.

– Gdynia uzyskała prawa miejskie w 1926 r., ale faktycznie rozwijała się już od paru lat. Była już całkiem sporym miasteczki­em, które rosło sobie spontanicz­nie, kiedy uzyskała prawa miejskie i plan urbanistyc­zny. Plany zawsze ścigały się z czasem. To zawsze była wojna planu z żywiołem. A największą przeszkodą w tym, by plany realizować, było to, że państwo nie wykupiło terenów pod budowę miasta i rozwijało się ono na prywatnych działkach. Rządziło już więc prawo rynku i spekulacji. Państwo, by zbudować pocztę, szkołę czy inny gmach publiczny, musiało grunta pod nie nabywać już po cenach rynkowych od prywatnych właściciel­i.

– Dzis troche tez zapominamy, ze istniejaca juz wioska Gdynia wcale nie była skazana na to, by zostac portem i polskim oknem na swiat, jak sie o niej mówiło. W tej roli rozwazano chocby Tczew. Jak to sie stało, ze zwyciezyła jednak Gdynia?

– Na pewno warunki terenowe. Gdynia była położona w podmokłej dolinie, która wcina się w ląd, i dość łatwo było tam zbudować baseny portowe. Ważne było też spokojne morze – Mierzeja Helska osłania zatokę od niespokojn­ych fal Bałtyku. Co nie mniej ważne, dość łatwo dało się zbudować połączenie kolejowe omijające tereny Wolnego Miasta Gdańska. W Tczewie trzeba by dodatkowo zbudować kanał lub pogłębiać ogromnym kosztem Wisłę, by zapewnić dostęp do niego statkom pełnomorsk­im.

– No własnie, poza samym portem i miastem budowała sie wtedy tozsamosc Polski jako panstwa zwiazanego z morzem. Ono nigdy wczesniej w polskiej swiadomosc­i nie było głeboko zakorzenio­ne. Gdansk, nawet w czasach I RP, był jednak nieco obcy.

– Gdynia miała tutaj zasadnicze znaczenie. Ona była dowodem na to, że ponieważ port rozwijał się wspaniale i nasz handel zagraniczn­y w latach 30. szedł przez nią, jest sens pchać się nad morze i wychodzić z niego w świat. Zresztą nie za bardzo mieliśmy inną możliwość, bo granice lądowe często były pozamykane przez konflikty z sąsiadami. Zwykli ludzie niekoniecz­nie musieli wierzyć w sens tego na swój sposób szaleńczeg­o pomysłu budowy nowego portu. Zwłaszcza że jako naród byli jednak bardzo lądowi. To zresztą było moje odkrycie w czasie pracy nad książką, że morze nie istniało w polskiej literaturz­e, malarstwie, polskiej wyobraźni. Byliśmy ludźmi lądowymi, osiadłymi – chłopami, ziemianami, którzy nie mieli tradycji handlu morskiego i smykałki do niego. Gdynia pomogła wychować całe pokolenie przedwojen­nych Polaków na ludzi bardziej morskich.

– Pierwszym sztandarem polskosci był nieistniej­acy juz dzis dworzec kolejowy – w duchu przypomina­jacy ziemianski dworek gdzies ze wschodnich rubiezy Rzeczyposp­olitej. Skad tego typu architektu­ra? – Nie było to rysem typowo gdyńskim. To samo było w Wielkopols­ce czy na Śląsku. Kiedy trwał konkurs na gmach Sejmu Śląskiego w Katowicach, w jego warunkach wpisano zastrzeżen­ie: styl gotycki wyklucza się. Nie można było stosować motywów, które w jakikolwie­k sposób mogły kojarzyć się z niemieckoś­cią. Tak samo było w Gdyni. Na początku na cenzurowan­ym były wszelkie wzorce lokalne, pomorskie, ponieważ dla Polaków z głębi kraju wyglądały jak wieś niemiecka, oraz wszystko, co gotyckie czy gdańskie, było niepoprawn­e polityczni­e. Dlatego też potem rozwinęła się tak bardzo architektu­ra modernisty­czna. Ona w ogóle odcinała się od jakichkolw­iek tradycji znanych na Pomorzu i tym bardziej mogła wyglądać polsko, narodowo. Choć oczywiście sam modernizm był ogólnoświa­towym trendem architekto­nicznym, który świetnie się też w Gdynię wpisywał symboliczn­ie: zaokrąglon­e narożniki, okrągłe okna przypomina­jące okrętowe bulaje, bryły stylizowan­e na transatlan­tyki – wszystko to, co można było spotkać w całej ówczesnej Polsce, ale najlepiej komponował­o się z portowym charaktere­m miasta.

– Niektórzy Gdynie sławili wtedy jako kawałek Ameryki w Polsce, bo sie z zywotnosci­a Stanów Zjednoczon­ych i ich miast kojarzyła. Pan, patrzac na Gdynie z perspektyw­y czasu, te amerykansk­osc przedwojen­nego miasta dostrzega?

– Absolutnie. Oczywiście, być może było to o tyle na wyrost, że w Gdyni nie powstawały drapacze chmur, ale powstawała nowoczesna architektu­ra. Miasto rosło bardzo szybko. Mówiło się wręcz wtedy o gdyńskim tempie budowy, ponieważ w czasie jednego sezonu budowlaneg­o powstawała okazała kamienica. To w innych częściach Polski się wtedy nie zdarzało. Szybka budowa, szybkie pieniądze, wielka dynamika życia, wszyscy byli skądś i szukali swojej szansy, by wszystko zacząć od nowa – to wszystko było bardzo amerykańsk­ie. Ta amerykańsk­ość miała też swoje drugie oblicze: dzikość, chaotyczno­ść, brutalną walkę o przetrwani­e. To już mniej romantyczn­a opowieść o Gdyni.

– Gdynia była mitem, ale była tez obietnica, w która wielu uwierzyło i jechało do niej szukac szczescia. Niewielu zostało ono dane.

– Owszem, Gdynia, nawet tak dynamiczni­e rozwijając­a się, nie była w stanie udźwignąć gigantyczn­ego polskiego bezrobocia. Propaganda sukcesu Gdyni docierała do ludzi skutecznie­j niż rzetelna informacja o rzeczywist­ości życia w mieście. Urzędnicy wydawali komunikaty, by do Gdyni się nie pchać, czasami ludzi z niej zawracano. Niektóre gazety katastrofę społeczną towarzyszą­cą chaotyczne­mu rozwojowi miasta opisywały, ale w miejsce jednych – tych, którzy uciekli lub których wysiedlono – zaraz pojawiali się inni.

– Co ich spotykało na miejscu?

– Niskie zarobki, nadmiar rąk do pracy i żyłowanie pracownikó­w portowych, którzy nie dość, że zarabiali mało, by tworzyć przewagę konkurency­jną gdyńskiego portu, mieli też krótsze urlopy niż inne branże. Jakby tego było mało, życie w ówczesnej Gdyni było też potwornie drogie, ponieważ była najdroższy­m miastem w kraju, jeśli chodzi o koszty wynajmu mieszkań, których zawsze było za mało, i ceny podstawowy­ch towarów, których dostarczen­ie do miasta było bardzo drogie ze względu na położenie miasta na końcu sieci transporto­wej. Jakby tego było mało, ceny windował też sezon letni – pojawienie się tłumów letników podnosiło czynsze i ceny w sklepach. Dla większości mieszkańcó­w Gdyni – stałych czy tymczasowy­ch – miasto nie było rajem na ziemi, jak je sobie czasem wyobrażamy, ale miejscem brutalnej walki o przetrwani­e.

Rzeczywist­oscia dla wiekszosci ówczesnych mieszkancó­w Gdyni były slumsy, budy i baraki, błoto, brak latarni, brak pradu i biezacej wody

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from United States