Sukcesowi Gdyni towarzyszyła wszechobecna bieda
„Super Express”: – „Ulica Krokodyli była koncesja naszego miasta na rzecz nowoczesnosci i zepsucia wielkomiejskiego. Widocznie nie stac nas było na nic innego, jak na papierowa imitacje, jak na fotomontaz złozony z wycinków zlezałych, zeszłorocznych gazet” – tak Bruno Schulz pisał w latach 30. XX w. o Drohobyczu. Ale czytajac panska ksiazke o przedwojennej Gdyni, miałem wrazenie, ze ten cytat równie dobrze do niej mógłby sie odnosic. Tez miała byc jak z zurnala, ale niekoniecznie było w niej tak kolorowo.
Grzegorz Piątek: – Drohobycz, który tak przedstawił Schulz, także znacznie urósł dzięki boomowi gospodarczemu. Tam w Galicji boom zawdzięczano nafcie. Gdynia zawdzięczała go portowi. Z małej rybacko-rolniczej wioski urosła stukrotnie, stając się jednym z największych miast II RP. Ten boom miał swoje dobre strony, dzięki niemu wyrosły kawałek nowoczesnego miasta i port, który podziwiali wszyscy. Niemniej towarzyszyła temu masa problemów i nierówności, które martwiły i ówczesnych społeczników, i dziennikarzy, i polityków. Mieliśmy jednak też agresywną propagandę sukcesu, która ignorowała problemy i podkreślała to, co się udało. Nawet jeśli korzystali z tego wyłącznie nieliczni.
– Mit o miescie z morza, miescie z marzen, który wówczas powstał, ma sie dobrze takze dzis. Niezwykła wydaje sie jego siła.
– Myślę, że łatwo nam w ten mit dziś uwierzyć, ponieważ do naszych czasów dotrwało to, co mit potwierdza – piękne kamienice modernistyczne w centrum, piękne – również modernistyczne – gmachy użyteczności publicznej, wille. Natomiast to, co było rzeczywistością dla większości ówczesnych mieszkanek i mieszkańców Gdyni, czyli slumsy, budy i baraki, błoto, brak latarni, brak prądu i bieżącej wody, zniknęło. Trzeba jednak pamiętać, że jeszcze w połowie lat 30. XX w. połowa gdynian żyła bez prądu, co nawet na warunki dość zacofanego kraju, jakim była II RP, było bardzo niskim wynikiem.
– Wielu ludzi mieszkało na osiedlach baraków, które rodziły jednak skojarzenia z wielkim swiatem, który zagladał do portu w Gdyni: Pekin, Budapeszt, Abisynia, Meksyk. Z bajkowymi skojarzeniami
Dworzec Morski w Gdyni – to stad odpływały w swiat polskie transatlantyki. Port był duma II RP, ale zycie zwykłych gdynian wyrzutem sumienia panstwa
nie miały jednak nic wspólnego.
– To ironiczne nazwy, które wskazywały, że te „dzielnice” są gdzieś daleko, poza nowoczesnym centrum, niemal na drugim końcu świata, a przy okazji czyniły wszechobecną w nich biedę egzotyczną, nie naszą, nie polską. Zwalniały wręcz z odpowiedzialności za tę biedę. To Polska jako państwo ją jednak stworzyła. Uruchomiła gigantyczny projekt, jakim była budowa portu w Gdyni, i nie pomyślała o tym, żeby wykupić tereny pod budowę centrum i mieszkań dla przybywających do niej osadników. A przecież było wiadomo, że ci ludzie będą napływać jedni za drugimi. Z jednej strony, budowano więc mit miasta sukcesu, miasta nowej szansy, które wabiło ludzi do Gdyni. Z drugiej, zostawiano ich samych sobie.
– No własnie, mamy troche wyobrazenie Gdyni jako miasta zaprojektowanego od linijki, które według nakreslonych zawczasu planów harmonijnie sie rozwijało. Plany rzeczywiscie istniały, ale zywiołowosc rozwoju miasta zawsze je wyprzedzała.
– Gdynia uzyskała prawa miejskie w 1926 r., ale faktycznie rozwijała się już od paru lat. Była już całkiem sporym miasteczkiem, które rosło sobie spontanicznie, kiedy uzyskała prawa miejskie i plan urbanistyczny. Plany zawsze ścigały się z czasem. To zawsze była wojna planu z żywiołem. A największą przeszkodą w tym, by plany realizować, było to, że państwo nie wykupiło terenów pod budowę miasta i rozwijało się ono na prywatnych działkach. Rządziło już więc prawo rynku i spekulacji. Państwo, by zbudować pocztę, szkołę czy inny gmach publiczny, musiało grunta pod nie nabywać już po cenach rynkowych od prywatnych właścicieli.
– Dzis troche tez zapominamy, ze istniejaca juz wioska Gdynia wcale nie była skazana na to, by zostac portem i polskim oknem na swiat, jak sie o niej mówiło. W tej roli rozwazano chocby Tczew. Jak to sie stało, ze zwyciezyła jednak Gdynia?
– Na pewno warunki terenowe. Gdynia była położona w podmokłej dolinie, która wcina się w ląd, i dość łatwo było tam zbudować baseny portowe. Ważne było też spokojne morze – Mierzeja Helska osłania zatokę od niespokojnych fal Bałtyku. Co nie mniej ważne, dość łatwo dało się zbudować połączenie kolejowe omijające tereny Wolnego Miasta Gdańska. W Tczewie trzeba by dodatkowo zbudować kanał lub pogłębiać ogromnym kosztem Wisłę, by zapewnić dostęp do niego statkom pełnomorskim.
– No własnie, poza samym portem i miastem budowała sie wtedy tozsamosc Polski jako panstwa zwiazanego z morzem. Ono nigdy wczesniej w polskiej swiadomosci nie było głeboko zakorzenione. Gdansk, nawet w czasach I RP, był jednak nieco obcy.
– Gdynia miała tutaj zasadnicze znaczenie. Ona była dowodem na to, że ponieważ port rozwijał się wspaniale i nasz handel zagraniczny w latach 30. szedł przez nią, jest sens pchać się nad morze i wychodzić z niego w świat. Zresztą nie za bardzo mieliśmy inną możliwość, bo granice lądowe często były pozamykane przez konflikty z sąsiadami. Zwykli ludzie niekoniecznie musieli wierzyć w sens tego na swój sposób szaleńczego pomysłu budowy nowego portu. Zwłaszcza że jako naród byli jednak bardzo lądowi. To zresztą było moje odkrycie w czasie pracy nad książką, że morze nie istniało w polskiej literaturze, malarstwie, polskiej wyobraźni. Byliśmy ludźmi lądowymi, osiadłymi – chłopami, ziemianami, którzy nie mieli tradycji handlu morskiego i smykałki do niego. Gdynia pomogła wychować całe pokolenie przedwojennych Polaków na ludzi bardziej morskich.
– Pierwszym sztandarem polskosci był nieistniejacy juz dzis dworzec kolejowy – w duchu przypominajacy ziemianski dworek gdzies ze wschodnich rubiezy Rzeczypospolitej. Skad tego typu architektura? – Nie było to rysem typowo gdyńskim. To samo było w Wielkopolsce czy na Śląsku. Kiedy trwał konkurs na gmach Sejmu Śląskiego w Katowicach, w jego warunkach wpisano zastrzeżenie: styl gotycki wyklucza się. Nie można było stosować motywów, które w jakikolwiek sposób mogły kojarzyć się z niemieckością. Tak samo było w Gdyni. Na początku na cenzurowanym były wszelkie wzorce lokalne, pomorskie, ponieważ dla Polaków z głębi kraju wyglądały jak wieś niemiecka, oraz wszystko, co gotyckie czy gdańskie, było niepoprawne politycznie. Dlatego też potem rozwinęła się tak bardzo architektura modernistyczna. Ona w ogóle odcinała się od jakichkolwiek tradycji znanych na Pomorzu i tym bardziej mogła wyglądać polsko, narodowo. Choć oczywiście sam modernizm był ogólnoświatowym trendem architektonicznym, który świetnie się też w Gdynię wpisywał symbolicznie: zaokrąglone narożniki, okrągłe okna przypominające okrętowe bulaje, bryły stylizowane na transatlantyki – wszystko to, co można było spotkać w całej ówczesnej Polsce, ale najlepiej komponowało się z portowym charakterem miasta.
– Niektórzy Gdynie sławili wtedy jako kawałek Ameryki w Polsce, bo sie z zywotnoscia Stanów Zjednoczonych i ich miast kojarzyła. Pan, patrzac na Gdynie z perspektywy czasu, te amerykanskosc przedwojennego miasta dostrzega?
– Absolutnie. Oczywiście, być może było to o tyle na wyrost, że w Gdyni nie powstawały drapacze chmur, ale powstawała nowoczesna architektura. Miasto rosło bardzo szybko. Mówiło się wręcz wtedy o gdyńskim tempie budowy, ponieważ w czasie jednego sezonu budowlanego powstawała okazała kamienica. To w innych częściach Polski się wtedy nie zdarzało. Szybka budowa, szybkie pieniądze, wielka dynamika życia, wszyscy byli skądś i szukali swojej szansy, by wszystko zacząć od nowa – to wszystko było bardzo amerykańskie. Ta amerykańskość miała też swoje drugie oblicze: dzikość, chaotyczność, brutalną walkę o przetrwanie. To już mniej romantyczna opowieść o Gdyni.
– Gdynia była mitem, ale była tez obietnica, w która wielu uwierzyło i jechało do niej szukac szczescia. Niewielu zostało ono dane.
– Owszem, Gdynia, nawet tak dynamicznie rozwijająca się, nie była w stanie udźwignąć gigantycznego polskiego bezrobocia. Propaganda sukcesu Gdyni docierała do ludzi skuteczniej niż rzetelna informacja o rzeczywistości życia w mieście. Urzędnicy wydawali komunikaty, by do Gdyni się nie pchać, czasami ludzi z niej zawracano. Niektóre gazety katastrofę społeczną towarzyszącą chaotycznemu rozwojowi miasta opisywały, ale w miejsce jednych – tych, którzy uciekli lub których wysiedlono – zaraz pojawiali się inni.
– Co ich spotykało na miejscu?
– Niskie zarobki, nadmiar rąk do pracy i żyłowanie pracowników portowych, którzy nie dość, że zarabiali mało, by tworzyć przewagę konkurencyjną gdyńskiego portu, mieli też krótsze urlopy niż inne branże. Jakby tego było mało, życie w ówczesnej Gdyni było też potwornie drogie, ponieważ była najdroższym miastem w kraju, jeśli chodzi o koszty wynajmu mieszkań, których zawsze było za mało, i ceny podstawowych towarów, których dostarczenie do miasta było bardzo drogie ze względu na położenie miasta na końcu sieci transportowej. Jakby tego było mało, ceny windował też sezon letni – pojawienie się tłumów letników podnosiło czynsze i ceny w sklepach. Dla większości mieszkańców Gdyni – stałych czy tymczasowych – miasto nie było rajem na ziemi, jak je sobie czasem wyobrażamy, ale miejscem brutalnej walki o przetrwanie.
Rzeczywistoscia dla wiekszosci ówczesnych mieszkanców Gdyni były slumsy, budy i baraki, błoto, brak latarni, brak pradu i biezacej wody