Raków odjechał rywalom Nie ma mocnych na piłkarzy spod Jasnej Góry
↗
Zwyciestwem 2:1 w Lubinie – po trafieniach Deiana Sorescu (25 l.) i Stratosa Svarnasa (25 l.) – czestochowianie przypieczetowali pierwsze miejsce na półmetku rozgrywek z imponujacym dorobkiem punktowym. Po raz ostatni tak wielka zdobycza po 17 meczach mogła sie pochwalic 15 lat temu krakowska Wisła, która potem pewnie siegneła po tytuł.
Raków nie ma sobie równych w lidze od ponad dwóch miesięcy. Ostatnią porażkę (0:3 z Cracovią) poniósł 3 września. W dziesięciu kolejnych spotkaniach o punkty wygrywał dziewięciokrotnie (plus remis w Łodzi), a jesień zakończył wyjazdową wygraną z Zagłębiem. Na swój sposób prestiżową, bo przecież w maju porażka w Lubinie zakończyła marzenia częstochowian o złotych medalach.
– Nie był to motyw przewodni przed tym spotkaniem, aczkolwiek „ Zori” (Zoran Arsenić – red.) przypomniał wszystkim, że mistrzostwo przegraliśmy właśnie tutaj. Ja natomiast na odprawie kładłem nacisk na to, że trzeba dokończyć dobrą robotę wykonaną w całej rundzie – tłumaczył po końcowym gwizdku trener Marek Papszun (48 l.).
I Raków robotę wykonał znakomicie. Choć w samej końcówce meczu – jak sześć miesięcy temu – Kacper Chodyna wykorzystał rzut karny dla miedziowych, tym razem posłużył on im tylko na otarcie łez, bo triumfu goście nie dali sobie wyrwać. Jesień zakończyli serią siedmiu kolejnych wygranych w lidze, do których dołożyć trzeba jeszcze dwa zwycięstwa w Pucharze Polski. – Moi piłkarze świetnie pracowali i byli mocno konsekwentni w tej pracy. Te wyniki są tego efektem – komplementował podopiecznych trener Rakowa.
Szkoleniowiec częstochowian patrzy jednak już daleko w przód. – Niemal wszystkie punkty w lidze straciliśmy, kiedy graliśmy jeszcze w europejskich pucharach – przypomniał. – To pokazuje, że wciąż jeszcze nie mamy takiej kadry, żeby walczyć na trzech frontach – dodał.
Zimowe okienko transferowe powinno być zatem w Częstochowie gorące...